23 listopada 2006

Amerykanie pomogą nam ograniczyć zależność od surowców z Rosji



Wpływowy amerykański senator Richard Lugar wezwał NATO do zaangażowania się w poprawę energetycznego bezpieczeństwa swoich państw członkowskich

Lugar, republikański przewodniczący senackiej Komisji Spraw Zagranicznych swoje propozycje w tej sprawie zamierza przedstawić na najbliższym, zaplanowanym w przyszłym tygodniu w Rydze szczycie sojuszu. Chce, żeby traktował on odcięcie dostaw, np. ropy naftowej lub gazu ziemnego, do kraju członka NATO jak zagrożenie, na które należy odpowiedzieć zgodnie z artykułem V statutu NATO, nakazującego solidarną wzajemną obronę.
Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.

"NATO musi określić, jakie kroki podejmie, jeśli Polska, Niemcy, Węgry, Łotwa czy jakieś inne państwo zostaną zagrożone tak, jak zagrożona była Ukraina. Ponieważ atak wykorzystujący energię jako broń może zniszczyć gospodarkę kraju i spowodować setki lub nawet tysiące ofiar, sojusz musi zadeklarować, że obrona przed takim atakiem to obowiązek wynikający z artykułu V karty NATO" - czytamy w przemówieniu Lugara przygotowanym naspotkanie w Rydze. Na wczorajszym spotkaniu z dziennikarzami z krajów europejskich senator powiedział, że nie oznacza to, iż NATO powinno odpowiedzieć militarnie na szantaż energetyczny. Powinno się jednak na atak tego rodzaju przygotować poprzez "opracowanie strategii, przewidującej m.in. zaopatrzenie kraju ofiary takiej agresji w surowce energetyczne, od których dostaw kraj ten został odcięty".

Lugar postuluje zatem plan zbliżony do proponowanego swego czasu przez rząd Polski paktu energetycznego, nazwanego też energetycznym NATO. Został on wtedy źle przyjęty w Europie.

Inicjatywa koncernów

Zdaniem Lugara, aby skutecznie pomagać krajom ofiarom ataku energetycznego, należy szukać alternatywnych rurociągów do przesyłu gazu i ropy, ale także nowych, alternatywnych źródeł energii.

Tymczasem w najbliższy wtorek w Waszyngtonie przedstawiciele 39 największych koncernów paliwowych, jak: Exxon Mobil, GE czy Conoco Philips zaproponują polskimfirmom projekty współpracy przy rozwinięciu nowych źródeł energii. Sekretarze handlu i energii USA Carlos Gutierrez i Samuel Bodman mają zaś doradzić ministrowi gospodarki Piotrowi Woźniakowi, jak przełamać ewentualne opory Rosji.

Na współpracy z Polską Amerykanie chcą zarobić. Ale nie tylko. Są zaniepokojeni próbami Kremla podporządkowania Europy Środkowej poprzez szantaż energetyczny. - Nie jesteśmy przeciw rosyjskim dostawom gazu. Ale jesteśmy przeciw monopolom. I dlatego chcemy alternatywnych rozwiązań - przekonywał niedawno zastępca sekretarza stanu USA, Daniel Fried. Amerykanie dobrze wiedzą, o czym mówią: ograniczenie rosnącej zależności od importu ropy z Bliskiego Wschodu staje się wręcz obsesją Waszyngtonu.

Najbardziej zaawansowany jest pomysł budowy nowego ropociągu, którym transportowana byłaby ropa z regionu Morza Kaspijskiego do Europy - m.in. przez Ukrainę i Polskę. Amerykańskie koncerny, jak Chevron i Conoco, są gotowe wyłożyć na tę inwestycję około 5 mld dolarów, ale muszą mieć gwarancję, że na surowiec znajdą się odbiorcy. Odżywa też pomysł budowy elektrowni atomowej w Polsce. W USA powstaje aż 28 proc. światowej energii pochodzącej z elektrowni jądrowych.

22 listopada 2006

Zygmunt Solorz - agent z przypadku (Piotr Krok, Piotr Podgórski, Zygmunt Solorz-Żak)

Źródło: Rzeczpospolita: Zygmunt Solorz - agent z przypadku (Piotr Krok, Piotr Podgórski, Zygmunt Solorz-Żak)
21.11.2006

Trudno ocenić przydatność "Zega" dla Służby Bezpieczeństwa. Nie był on Jamesem Bondem. Jak wynika z zachowanej dokumentacji, nie wykonał dla SB żadnego z planowanych działań ofensywnych. Trudno też ocenić przydatność uzyskanych od niego informacji. Nie ulega jednak wątpliwości, że współpraca z bezpieką miała miejsce - pisze historyk IPN

Zygmuntem Solorzem (a właściwie Zygmuntem Krokiem) 27-letnim wówczas człowiekiem Służba Bezpieczeństwa zainteresowała się na początku 1983 r. Prowadził on w Wiedniu firmę przesyłającą paczki do Polski. 28 kwietnia prowadzący sprawę starszy inspektor przy zastępcy komendanta wojewódzkiego MO w Radomiu Eugeniusz Gurba (de facto funkcjonariusz Inspektoratu I Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych, czyli wywiadu) postanowił zarejestrować go jako tzw. zabezpieczenie operacyjne (oznaczało to, że inni interesujący się Krokiem funkcjonariusze musieli skontaktować się z nim przed ewentualnym podjęciem działań), rozpoznać charakter i rodzaj prowadzonej przez niego działalności gospodarczej oraz, w razie jego przyjazdu do kraju, przeprowadzić z nim rozmowę. Dzień później funkcjonariusz zebrał wstępne dane na temat firmy Kroka. Okazało się, że zajmuje się ona wysyłaniem do kraju paczek nadawanych głównie przez uciekinierów z Polski, ma filię w Warszawie i dysponuje kilkoma samochodami ciężarowymi.

Z punktu widzenia SB najbardziej interesujące było pytanie, w jaki sposób Krok założył firmę polonijną, skoro nie miał uregulowanego statusu w Austrii.

Pechowe wakacje

W tym czasie Krok przebywał na Zachodzie od blisko 6 lat. Posługiwał się paszportem blankietowym, który został mu wydany w czasie jego pobytu w Bukareszcie. Paszport miał jednak adnotację: na wszystkie kraje świata. Wykorzystał to Krok, który w drodze powrotnej z Rumunii "zatrzymał się" w Wiedniu. Był rok 1977.

W czasie pierwszej rozmowy (2 maja 1983 r.) Krok wyjaśniał, że do Austrii pojechał z kolegą, aby "zwiedzić kraj i zarobić trochę pieniędzy". Prześladował ich pech. Najpierw zepsuł im się samochód, potem austriacka policja zakwestionowała jego stan techniczny. Na domiar złego Krok został oskarżony o kradzież w jednym z domów towarowych. Aresztowano go na trzy miesiące, ale zwolniono z braku dowodów.

Tymczasem ważność paszportu wygasła. Kiedy Krok opuszczał areszt, nie dysponował żadnym dokumentem. Wtedy zgłosił się do obozu dla uchodźców pod Wiedniem, gdzie został poddany kwarantannie. Kiedy opuścił obóz, postanowił wyjechać do Republiki Federalnej Niemiec. Ale ponieważ bał się, że - jako osoba notowana - nie ma na to szans, zgłosił w Salzburgu zaginięcie dokumentów i uzyskał zaświadczenie na fałszywe nazwisko Piotr Podgórski. Po przekroczeniu zielonej granicy otrzymał tzw. paszport azylanta oraz wyrobił sobie nowe prawo jazdy.

Pierwsze kontakty z SB

Wdzięczny polskim władzom za wydanie mu paszportu konsularnego (ułatwiającego prowadzenie firmy polonijnej) zaproponował funkcjonariuszowi SB podczas pierwszej rozmowy operacyjnej możliwość skierowania do Radomia darów z Polskiej Misji Katolickiej w Monachium. Jego rozmówca wstępnie się zgodził, choć Służba Bezpieczeństwa była zainteresowana zupełnie czym innym. Zdecydowano prowadzić z nim dialog operacyjny "pod kątem pozyskania go w najbliższym czasie do współpracy". Jego firma stwarzała możliwości zorganizowania kontrolowanego przez SB kanału łączności.

Zamierzano opracować plan kombinacji operacyjnej, której celem było nawiązanie przez niego kontaktów z działaczami podziemia. Gdyby ta koncepcja okazała się niewykonalna, pozostawało wykorzystywanie go jako tzw. źródła naprowadzenia (np. na ks. Jerzego Galińskiego, proboszcza Polskiej Misji Katolickiej w Monachium współpracującego z Sekcją Polską Radia Wolna Europa) lub do "innych działań organizowanych przez Departament (czyli wywiad)".

Druga rozmowa

10 maja 1983 r. Gurba w Radomiu przeprowadził z nim kolejną rozmowę. O ile pierwsza odbyła się na terenie biura paszportów, o tyle druga została przeprowadzona w lokalu gwarantującym konspirację.

Funkcjonariusz nie sprecyzował zainteresowań SB, gdyż uznał, że najpierw trzeba sprawdzić kontakty rozmówcy. Dodał jednak, że ten zdaje sobie sprawę, iż "będziemy chcieli w jakiś sposób wykorzystać jego osobę. Zaznaczał przy tym, iż to "go nie zniechęca do dalszych z nami kontaktów".

O sprawie poinformowano Departament I MSW. Notatki na temat Kroka trafiły do Wydziału XI przeznaczonego do walki z dywersją ideologiczną oraz rozpracowującego środowiska emigracyjnego (w latach 80. głównie emigrację solidarnościową i jej kontakty z krajem). Do zadań tego wydziału należało m.in. rozpoznawanie kontaktów przedstawicieli opozycji z osobami z krajów kapitalistycznych i kontrola szlaków przerzutowych finansów oraz sprzętu poligraficznego i komputerowego z Zachodu dla "Solidarności". Prowadził też działania w kraju skierowane przeciwko podziemnej "Solidarności" w Warszawie, Gdańsku, Wrocławiu, Szczecinie i Poznaniu.

Pomoc w interesach

Tam postanowiono kontynuować dialog z Krokiem. Kolejną rozmowę przeprowadził z nim 17 czerwca Gurba. Jej celem było zebranie maksimum informacji na temat pobytu Kroka w Austrii i RFN, a zwłaszcza jego kontaktów z Polską Misją Katolicką w Monachium i w obozie pod Wiedniem. Okazję ku temu stwarzał jego przyjazd do kraju na Międzynarodowe Targi Poznańskie.

Krok przedstawił funkcjonariuszowi nowe plany biznesowe (założenie przedsiębiorstwa polonijnego zajmującego się produkcją środków ochrony roślin, sprowadzanie do kraju części z używanych samochodów oraz szycie odzieży z materiałów sprowadzanych z zagranicy). Odpowiedział również na pytania dotyczące jego kontaktów z rodakami w Niemczech. Jak stwierdzał Gurba: "wykazywał dużą pewność siebie, czego nie zauważyłem w takim stopniu w poprzednich z nim rozmowach". Miał też być pewien, że szybko załatwi formalności związane z założeniem przedsiębiorstwa polonijnego.

Esbek dał mu do zrozumienia, że "do tego jeszcze daleka droga". Dodał, że jego kartoteka w wydziale paszportów, który będzie tę kwestię rozpatrywać, "nie jest zupełnie czysta".

Krok miał go wtedy poprosić o pomoc w załatwieniu tej sprawy. W odpowiedzi funkcjonariusz poinformował go, że "tylko formalne ułożenie naszych stosunków zapewnić mu może ewentualną pomoc". Według Gurby najkorzystniejszym momentem do pozyskania Kroka miał być "okres bezpośrednio przed złożeniem przez niego wniosku o prowadzenie firmy polonijnej, gdyż wówczas będzie można wykorzystać element nacisku, jako najbardziej skuteczną metodę pozyskania".

Zadania dla "Zegarka"

Do kolejnego spotkania doszło 15 lipca 1983 r. To sam Krok miał zgłosić Gurbie swój przyjazd do kraju i wyznaczyć datę spotkania, które odwlekło się o kilka dni, gdyż Krok "prosił o przełożenie terminu z uwagi na to, że jest bardzo zajęty". Czas był mu potrzebny na zmianę nazwiska na Solorz-Krok. Funkcjonariusz SB raportował później: "zaproponowałem mu usankcjonowanie naszych dotychczasowych kontaktów w formie jego pisemnego zobowiązania się do współpracy z moją instytucją. Krok przystał na moją propozycję i własnoręcznie napisał takie zobowiązanie". Nowo pozyskany tajny współpracownik radomskiej SB wybrał sobie pseudonim Zegarek. Gurba odebrał od niego pierwsze doniesienie. Było ono dość chaotyczne, ale z punktu widzenia Służby Bezpieczeństwa cenne - dotyczyło nielegalnego przywiezienia do polski farby drukarskiej (zostało ono spisane przez esbeka na podstawie ustnych informacji Kroka). Solorz dostał też pierwsze zadanie - ustalenie nazwisk i adresów dwóch osób, o których ten wspominał SB. Wstępnie przeszkolił też agenta.

Do kolejnego spotkania doszło 16 września w lokalu kontaktowym radomskiej SB. Uczestniczyli w nim, oprócz Gurby, funkcjonariusze Wydziału XI Departamentu I MSW - Zbigniew Poławski i Eugeniusz Fulczyński. Miało ono charakter sondażowy. Esbecy chcieli sprawdzić przydatność " Zega" (taki kryptonim nadano jego rozpracowaniu) wdziałaniach w RFN. Solorz został uznany za osobę interesującą.

Mimo jego "wysoce skomplikowanej" sytuacji osobistej (zwłaszcza "nazwiskowo-dokumentowej" - posługiwał się innymi dokumentami w Niemczech i innymi w Austrii) uznano, że ma duże możliwości wywiadowcze. Za szczególnie cenne uznano jego kontakty z ks. Galińskim i nieznanym z nazwiska pracownikiem Radia Wolna Europa.

Jak wynika z przygotowanego niespełna miesiąc później przez Poławskiego i naczelnika Wydziału XI Departamentu I MSW Henryka Bosaka "Raportu o zezwoleniu na dokonanie werbunku agenta", wymieniono dwie jego podstawy. Przede wszystkim prowadzona przez niego działalność była uzależniona od przedłużenia mu paszportu konsularnego oraz zezwolenia na prowadzenie działalności w Polsce. SB wiedziała o jego "wielokrotnych machinacjach nazwiskowych". Funkcjonariusze zakładali, że w przypadku nieudanego werbunku zostanie mu cofnięty paszport konsularny, a on sam zostanie wpisany do indeksu osób niepożądanych w PRL. Miano mu przedstawić do podpisania oświadczenie o zachowanie w tajemnicy jego kontaktów z SB, a w przypadku ich ujawnienia poinformować policję zachodnioniemiecką o jego oszustwach.

Podczas kolejnego spotkania 18 października 1983 r. w jednym z warszawskich hoteli Solorz podpisał umowę o współpracy ze Służbą Wywiadu PRL. Ponieważ wcześniej podpisał już zobowiązanie o współpracy, zrezygnowano z ponownego podpisywania. W umowie tej Solorz zobowiązał się wykonywać zlecone mu zadania dotyczące "rozpoznania instytucji, organizacji i osób działających przeciwko interesom PRL". Jednocześnie nakazano mu posługiwać się pseudonimem Zeg.

Szkolenie szpiega

Jak później stwierdzali Poławski i Bosak, w czasie werbunku Solorz "dla własnego komfortu psychicznego wybrał formułę "porozumienia stron", zauważając, że nie akceptowałby propozycji współpracy jako alternatywy kontaktów z Polską. Oświadczono mu, że oczywiście "nie zamierzaliśmy go czymkolwiek straszyć". Zaiste humorystyczna to opinia. Zwłaszcza że powiedzieli oni również Solorzowi, iżjego przyjazdy do kraju oraz działalność handlowa będą akceptowane, jeśli będzie on pomagał wywiadowi. Według raportu Poławskiego i Bosaka "agent zrelacjonował znane mu fakty z interesujących nas środowisk, odnotował personalia swego znajomego - kadrowego pracownika RWE". Niestety w aktach nie zachowała się sporządzona na tej podstawie jako załącznik informacja. Podobnie było w przypadku informacji, które miano uzyskać podczas dalszych kontaktów. W czasie spotkania " Zegowi" udzielono instruktażu dotyczącego m.in. "niektórych metod pracy wrogiego k[ontr] w[ywiadu] oraz docierania do interesujących nas źródeł informacji". Zlecono mu też konkretne zadania. Miał zbierać informacje o polskim środowisku emigracyjnym w Bawarii. Wywiad interesowały szczególnie te dotyczące działalności ks. Galińskiego, pracowników RWE i ich rodzin w kraju oraz funkcjonowanie bawarskiego komitetu "Solidarności". Przyjęto zasadę, że informacje od " Zega" będą przyjmowane ustnie (dane ogólne) oraz pisemnie (personalia interesujących SB osób, adresy, telefony itp.).

Pierwsze trzy spotkania z agentem " Zeg" (tak był kwalifikowany przez funkcjonariuszy wywiadu) odbył Poławski (używający nazwiska Zbigniew Wojciechowski). Do pierwszego z nich doszło 30 grudnia 1983 r. w Warszawie. Jego rezultatem było odebranie informacji dotyczących ks. Stanisława Ludwiczaka, redaktora działu religijnego Sekcji Polskiej RWE, Polskiej Misji Katolickiej w Monachium i jej proboszcza ks. Galińskiego oraz działalności bawarskiego komitetu "Solidarności". Nie sposób jednak ocenić ich przydatności, gdyż w teczce brak informacji spisanej "ze słów". Według funkcjonariusza SB widać było "dalszą, pozytywną ewolucję postawy agenta [...] Jak się wydaje, oswoił się już z kontaktem z oficerem wywiadu, akceptuje również przydzielane mu do realizacji zadania, wykazując niekiedy własną inicjatywę (np. próba wejścia w kontakt z ks. Ludwiczakiem)". Nic zatem dziwnego, że stwierdzał, iż choć " Zeg" "znajduje się wciąż w okresie wstępnego wdrażania do współpracy, [to] jednak zaobserwowana pozytywna zmiana w jego nastawieniu do wywiadu i współpracy może wskazywać na realne w przyszłości korzyści informacyjne i operacyjne". Równie optymistyczną ocenę " Zega" Poławski sformułował po spotkaniu 20 stycznia 1984 r. Stwierdzał: "kolejne spotkania z " Zegiem" wskazują na postępujący proces wdrażania go do bardziej efektywnej współpracy [...] często sam inicjuje interesujące nas tematy (np. perspektywiczne wykorzystanie kontaktu z ks. Ludwiczakiem)". Jednak jego przełożeni byli bardziej ostrożni. Jeszcze po grudniowym spotkaniu zlecili kontrolowanie lojalności " Zega".

3 czerwca 1984 r. Poławski znowu spotkał się z agentem " Zegiem". Według funkcjonariusza SB odebrał informacje o Polskiej Misji Katolickiej w Monachium oraz ks. Galińskim, sytuacji w bawarskim komitecie "Solidarności" oraz pracowniku RWE Wojciechu Słodkowskim. Mimo że agent nie nawiązał zleconego mu przez SB bezpośredniego kontaktu z ks. Ludwiczakiem, to według Poławskiego "podczas drugiego [sic!] spotkania [...] zaobserwowano dalszą pozytywną ewolucję jego postawy i zachowania - agent był znacznie spokojniejszy i bardzo swobodnie udzielał wyjaśnień i informacji". Te stwierdzenia są sprzeczne z ocenami z pierwszego ("był swobodny, spokojnie udzielał informacji") oraz drugiego spotkania ("jest podczas spotkań swobodny").

Nowy prowadzący

Było to ich ostatnie spotkanie. Z nieznanych przyczyn obsługę " Zega" przejął inspektor Wydziału XI Departamentu I MSW Andrzej Przedpełski. Kolejne spotkanie z tym agentem odbył on 9 listopada 1984 r. w towarzystwie Gurby. W raporcie informowano, że Solorz miał powiedzieć, iż w związku ze zmianą profilu działalności (zlikwidował firmę transportową, a zajął się sprowadzaniem samochodów) "chwilowo stracił kontakt z osobami i obiektami pozostającymi w naszym zainteresowaniu". Chodziło o Polską Misję Katolicką i Sekcję Polską RWE. Tłumaczył się też brakiem czasu. Nie zraziło to funkcjonariuszy wywiadu, którzy stwierdzili, że "w przyszłości oczekiwać się od niego będzie większego zaangażowania i inicjatywy w docieraniu do interesujących nas środowisk".

Warto zauważyć, że jest to opinia diametralnie odmienna od tych wyrażanych przez Poławskiego. Podczas spotkania " Zegowi" przekazano kolejne zadania. Mimo żestwierdzano regres "zapowiadającej się dobrze współpracy", to nie dostrzegano u " Zega" "zniechęcenia do współpracy" i uznawano, iż "chce ją kontynuować, oczekuje z naszej strony konkretnych zadań". Planowano jednak przeprowadzenie kombinacji operacyjnej, chcąc sprawdzić jego lojalność wobec SB. Ale rozważono też wykorzystanie go jako kontrolowanego przez SB kanału między strukturami krajowymi i zagranicznymi "S".

22 czerwca 1985 r. Przedpełski wraz z Bosakiem stwierdzili, że współpracę należy zakończyć. Uznali, że grozi ona dekonspiracją - Solorzem zainteresowała się policja zachodnioniemiecka, a jego mieszkanie w Berlinie Zachodnim zostało przeszukane. Jej celowość podważał też "obserwowany od dłuższego czasu brak korzyści informacyjnych [...] wynikający z osłabienia możliwości wywiadowczych źródła". Trzecim czynnikiem było też "unikanie przez " Zega" kontaktów z utrzymującymi [je] z nim w przeszłości i obecnie oficerami centrali". Co ciekawe, w analizie tej zupełnie odmiennie oceniano postawę " Zega". Przedpełski i Bosak pisali bowiem o jego "małym zaangażowaniu we współpracę [...] poza pierwszym okresem wzajemnych kontaktów".

"Zeg" to nie Bond

26 czerwca 1984 r. zamknięto sprawę o kryptonimie " Zeg" i akta złożeno do archiwum. Chociaż w trakcie jej prowadzenia wywiad wydał 7486 złotych oraz 6 dolarów, to Solorz nie dostał ani złotówki. Nie udzielano mu również pomocy w sprawach paszportowych, gdyż o to nie zabiegał. Wymierną korzyścią dla Solorza było "przychylne stanowisko" SB wobec jego interesów.

Trudno ocenić przydatność " Zega" dla SB. Nie był on Jamesem Bondem. Jak wynika z zachowanej dokumentacji, nie wykonał dla SB żadnego z planowanych działań ofensywnych. Trudno też ocenić przydatność uzyskanych od niego przez wywiad informacji. Zachowało się jedynie króciutkie ich omówienie. Wyjątek stanowią przekazane radomskiej SB dane na temat przemyconej do kraju farby drukarskiej. Po wprowadzeniu stanu wojennego nielegalne wydawnictwa były przez esbeków najsilniej zwalczane .

Nie ulega wątpliwości, że współpraca Solorza z bezpieką miała miejsce. O tym, że ją podjął, zadecydował przypadek. Gdyby nie przyjechał do kraju na początku 1983 r., podejrzewając swoich wspólników o nieuczciwość, być może nigdy nie zainteresowaliby się nim esbecy. A gdyby nie nieszczęśliwy zbieg okoliczności w 1977 r. w Austrii, być może wróciłby do kraju bogatszy o cenne dewizy i nigdy nie zostałby jednym z najbogatszych Polaków.

Trudno stwierdzić, czy gdyby nie jego kłopoty "nazwiskowo-dokumentowe", okazałby się znacznie cenniejszym agentem wywiadu. Warto zauważyć, że paradoksalnie legły one u podstaw zarówno jego werbunku, jak też wyeliminowania go z sieci agenturalnej. W jego przypadku Służba Bezpieczeństwa na pewno dysponowała silnymi "argumentami", aby go do współpracy skłonić.

Otwarte pozostaje pytanie, czy kontakty z SB w latach 1983 - 1984 miały wpływ na jego dalszą karierę. Na to jednak pytanie odpowiedzi muszą szukać nie historycy, lecz dziennikarze.

Grzegorz Majchrzak

21 listopada 2006

Wolność słowa w Rosji - Pięć lat za krytykę

Źródło: Rzeczpospolita: Wolność słowa w Rosji - Pięć lat za krytykę
21.11.2006

Sąd w Moskwie uznał wczoraj dziennikarza Borysa Stomachina z witryny Kavkaz-Center za winnego podżegania do ekstremizmu oraz nienawiści religijnej i skazał go na 5 lat więzienia. To najsurowszy wyrok za krytykę w najnowszej historii Rosji.

"Stomachin chwalił zbrodnie terrorystów, których działania miały na celu wyniszczenie rosyjskiego narodu" - uzasadnił sąd. Skazany nie przyznał się do winy, a jego obrońcy stwierdzili, że wyrok jest karą za krytykę działań rosyjskich władz podczas drugiej wojny czeczeńskiej.

Opisując najgłośniejsze zamachy terrorystyczne, których dopuszczali się czeczeńscy rebelianci na terytorium Rosji, dziennikarz próbował ich usprawiedliwiać, twierdząc, że nie mieli innego wyjścia, by bronić się przed rosyjską agresją w swojej republice. Stomachin piętnował także hipokryzję Rosjan w praktykowaniu prawosławia.

- Jego publikacje nie były wzorem poprawności politycznej, aletak surowy wyrok też jest nienormalny - powiedział "Rz" współpracownik Centrum Obrony Głasnosti Borys Timoszenko. - Niestety nasze próby przekonywania władz, że nie wolno wsadzać do więzienia za słowo, nie przynoszą efektów.

- To draństwo! - oświadczył Oleg Panfiłow, szef Centrum Ekstremalnego Dziennikarstwa. - Bywają oczywiście różni publicyści, lecz w swoim ekstremizmie Stomachin niczym się nie różnił od Prochanowa (redaktora skrajnie nacjonalistycznej gazety "Zawtra" - przyp. red.). Tylko Prochanow, siejąc nienawiść do obcych, regularnie też chwali prezydenta Putina.

Sprawa karna przeciwko Stomachinowi została wszczęta w grudniu 2003 roku. Po postawieniu formalnego oskarżenia dziennikarz został skierowany na badania psychiatryczne. Nie został aresztowany, więc wyjechał na Ukrainę i poprosił o azyl polityczny. Gdy mu odmówiono, wrócił do Moskwy 21 marca 2006 roku i wtedy go aresztowano. Uciekając przed milicją, skoczył z czwartego piętra i złamał nogę. Teraz jest inwalidą i tylko temu zawdzięcza, że nie został skazany na 7 lat, czego domagał się prokurator.

ANDRZEJ PISALNIK z Moskwy

Antysemityzm w Polsce i na świecie

artykuł przeniesiono -> Antysemityzm w Polsce i na świecie

http://7dni.wordpress.com/2006/11/21/antysemityzm-w-polsce-i-na-swiecie/

20 listopada 2006

Przyznawanie homoseksualistom pełni praw jest karykaturą tolerancji

Źródło: Rzeczpospolita: Przyznawanie homoseksualistom pełni praw jest karykaturą tolerancji
20.11.2006

W Europie panuje terror politycznej poprawności i karykatura tolerancji, która ma wymusić całkowitą akceptację działań i zachowań, których tradycyjna moralność nie uznaje

Spór dotyczący publicznej aktywności homoseksualistów należy rozpocząć od odpowiedzi na zasadnicze pytanie: czego oni naprawdę się domagają? Czy celem ich manifestacji, parad i innych tego typu działań rzeczywiście jest walka o tolerancję? Czy jest nim raczej promowanie pewnej ideologii, która jest całkowicie sprzeczna z tradycyjną moralnością?

Nie można zaprzeczyć, że niektórzy homoseksualiści naprawdę domagają się szacunku i poszanowania swoich praw, w rozumieniu praw człowieka. Nie można jednak nie dostrzegać, że znaczna ich część wciela się w rolę koryfeuszy ideologii wyzwolenia seksualnego. Zakłada ona, że seksualność jest siłą, która powinna być akceptowana bezwarunkowo, bez żadnych ograniczeń moralnych.

Tolerancja wobec prowokacji

Podstawowym elementem budującym ich tożsamość staje się prowokacja przeciwko tradycyjnej moralności. To dlatego właśnie na większości parad można obserwować roznegliżowanych mężczyzn albo osobników poprzebieranych za księży czy zakonnice. Takich działań absolutnie nie można akceptować, ponieważ nie istnieje prawo do obrażania innych. Nikomu nie wolno ranić uczuć religijnych drugiego człowieka. Kto domaga się szacunku dla siebie, musi szanować innych.

Obecnie w Europie panuje jednak terror politycznej poprawności i karykatura tolerancji, która ma wymusić całkowitą akceptację działań i zachowań, których tradycyjna moralność nie uznaje. A czymże jest tolerancja? Tolerancja oznacza uznanie godności drugiego człowieka oraz faktu, że człowiek jest istotą wolną i jako taki może popełniać błędy i grzeszyć. Jeśli pozbawi się go prawa do pomyłki, jednocześnie pozbawi się go prawa do prawdy, gdyż do prawdy dochodzi się zawsze przez wolność.

Grzech, błąd i wolność

Należy też jednak podkreślić, że tolerancja nie jest całkowitą i bezwarunkową akceptacją wszystkich zachowań. Jeśli człowiek popełnia błąd, musi liczyć się z tym, że ktoś mu go wytknie. Nie ma to jednak nic wspólnego z dyskryminacją.

Dyskryminacja homoseksualistów byłaby błędem i niesprawiedliwością. Z drugiej strony jednak błędem i niesprawiedliwością są próby odebrania księżom prawa do powiedzenia, że homoseksualizm jest grzechem i nieporządkiem moralnym. Chęć pozbawienia księży tego prawa powoduje zacieranie różnic między dobrem a złem.

Przypomnijmy sobie przypowieść o Chrystusie i jawnogrzesznicy. Jezus nie powiedział otaczającemu ją tłumowi: ukamieniujcie ją, ale nie powiedział jej też: dobrze czynisz, wracaj do domu i rób tak dalej. Jezus powiedział: "kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień". Istnieje dobro i istnieje zło. Cudzołóstwo jest złem. Homoseksualizm jest błędem. Kościół ma prawo do swoich ocen. Ma prawo wskazywać, że homoseksualizm jest nieporządkiem moralnym. I państwo powinno mu to prawo gwarantować, tak jak powinno gwarantować homoseksualistom poszanowanie ich praw, rozumianych jako prawa człowieka.

Zamieszanie panuje również na styku władz i wolności obywatelskich. Nie jest właściwe, by władze miejskie wspierały i dofinansowywały organizacje, które celowo i z założenia obrażają uczucia religijne i moralne większości ludzi. Czym innym jest bowiem manifestacja na znak solidarności ze zgwałconą homoseksualną dziewczyną albo maltretowanym homoseksualnym chłopakiem, a czym innym parada, której celem jest rewolucja seksualna i bunt przeciwko tradycyjnym wartościom. W najbardziej drastycznych przypadkach państwo powinno móc zakazać organizowania tego typu imprez, tym bardziej że niektóre z nich są wyraźnym i otwartym zaproszeniem do wojny z Kościołem katolickim.

Prawo chroni rodzinę

Kolejnym problemem są coraz dalej idące żądania homoseksualistów, którzy domagają się specjalnych praw, na przykład prawa do pobierania się. W tym wypadku państwo powinno dokonać wyraźnego rozróżnienia, i to nie z punktu widzenia fideistycznego, ale racjonalnego, ludzkiego, politycznego i prawnego. Jeśli bowiem założymy, że podstawowym celem małżeństwa są dzieci, to tam, gdzie - co wynika z praw biologii - nigdy w naturalny sposób nie pojawi się potomstwo, nie może być mowy o rodzinie. Homoseksualne małżeństwo jest zwyczajnym nieporozumieniem.

Dzisiaj jednak w wielu państwach europejskich mamy do czynienia z działaniami zwanymi akcją afirmatywną, która polega na wspieraniu żądań homoseksualistów i bezwarunkowym uznaniu ich zachowań za równorzędny i alternatywny styl życia. Należy sobie zatem postawić pytanie, czy takie działania leżą w interesie państwa. Odpowiedź brzmi: nie. Interesem państwa powinno być promowanie stylu życia heteroseksualnego, a nie propaganda stylu życia homoseksualnego. Państwo powinno wspierać rodzinę jako najbardziej właściwy i pożądany model życia społecznego. W przeciwnym bowiem razie Europie grozi unicestwienie. Już teraz można dostrzec wyraźne sygnały świadczące o dekadencji naszej cywilizacji. Podobne sygnały zapowiadały schyłek wszystkich wielkich cywilizacji. Kryzys rodziny, szerzenie się homoseksualizmu, zarzucenie fundamentalnych wartości legły u podstaw upadku Imperium Rzymskiego.

Europa, jeśli chce przetrwać, musi ponownie zacząć promować i wspierać rodzinę. To rodzinie bowiem społeczeństwo zawdzięcza swe biologiczne przetrwanie i rozwój. A ponieważ to rodziny ponoszą największe ciężary, wychowując i kształcąc dzieci, tylko im należy się wsparcie państwa i ochrona prawna. Pary homoseksualne tego prawa z oczywistych względów mieć nie powinny. Są prawa rodziny i prawa człowieka. Nie ma praw homoseksualistów.

Rocco Buttiglione, -oprac. b.z.