07 grudnia 2006

Dzieci są dziełem sztuki

Źródło: Rzeczpospolita: Dzieci są dziełem sztuki
07.12.2006

Na wychowanie trójki dzieci od urodzenia do zakończenia studiów potrzeba milion złotych! Te pieniądze wykładają wyłącznie rodzice, a państwo nie zwraca im nic - mówi działaczka grupy Pro-Rodzina

Rz: "Rodziny duże bogactwem i nadzieją Polski" - to tytuł konferencji, którą pani współorganizuje. Nie jest odwrotnie? Czy wielodzietne rodziny to nie obciążenie dla państwa, które musi wydawać mnóstwo pieniędzy na ich świadczenia społeczne?

Joanna Krupska: Wręcz odwrotnie. Duże rodziny odpowiadają interesom państwa i społeczeństwa. W tej chwili wskaźnik urodzeń w Polsce wynosi 1,2 i jest jednym z najniższych w Europie. A to może doprowadzić w przyszłości do załamania finansów publicznych - systemu ubezpieczeń społecznych, świadczeń zdrowotnych. Już w okresie Cesarstwa Rzymskiego mówiło się, że kobieta wypełniła swój obowiązek wobec państwa, jeżeli urodziła troje dzieci. Także dziś rodzina wielodzietna - a więc posiadająca troje lub więcej dzieci - służy po prostu polskiej racji stanu.

Dlaczego model 2 plus 1 jest czymś złym? W takiej rodzinie dziecku można poświęcić więcej czasu i więcej pieniędzy przeznaczyć na jego edukację. Może będziemy mniej licznym, ale lepiej wykształconym społeczeństwem, a na nasze emerytury zapracują imigranci? Tak jest np. w Europie Zachodniej.

Imigracja oznacza ogromne problemy. Często imigranci pochodzą z krajów o odmiennej kulturze i nawet przez kilka pokoleń nie są w stanie się zaadaptować. Wadą modelu 2 plus 1 jest też to, że jedynacy wychowani w takiej rodzinie często też mają najwyżej jedno dziecko. To prowadzi do wymierania społeczeństwa.

Będziemy więc po prostu mniej licznym narodem. Cóż w tym złego?

Problem w tym, że mniej licznym oznacza też coraz starszym. Obciążenie tego pokolenia jedynaków będzie coraz większe. Będą musieli utrzymać coraz większą liczbę starzejących się ludzi. Coraz większe będą więc podatki na emerytury dla tych osób i gospodarka coraz mniej konkurencyjna. Dzieci nie są już tylko prywatną sprawą rodziców. Tak było parę pokoleń temu, kiedy dzieci utrzymywały rodziców i nie było systemu emerytalnego. Po jego wprowadzeniu dzieci, które wychowujemy, pracują na emerytury wszystkich członków społeczności. W związku z tym wychowują się w interesie całego społeczeństwa i przestają być prywatną sprawą.

Jak zatem można pomóc rodzinom wielodzietnym?

Najważniejsza jest zmiana rażąco niesprawiedliwego systemu podatkowego. W Polsce nie ma żadnych ulg dla osób decydujących się na dzieci. Wyjściem może być kwota wolna od podatku na każde dziecko. W czerwcu były minister finansów Stanisław Kluza proponował, żeby wynosiła ona 2800 zł, choć tak naprawdę powinna wynosić 10 tys. zł. Według jego obliczeń na wychowanie trójki dzieci od urodzenia do zakończenia studiów potrzeba miliona złotych! Te pieniądze wykładają wyłącznie rodzice, a państwo nie zwraca im nic, mimo że dzieci są ogromnym kapitałem dla całego społeczeństwa. Obok kwoty wolnej przydałby się też dodatek na wychowanie dzieci. Konieczne jest zastanowienie się nad emeryturami dla matek, które pracują w domu...

Uważa pani, że to przyniesie wzrost przyrostu naturalnego? Na zachodzie Europy na politykę prorodzinną wydaje się bardzo dużo, a przyrost nadal jest niezbyt wysoki.

Ale systematycznie wzrasta. We Francji należy do najwyższych w Europie. Wszelkie prorodzinne zmiany - szczególnie w podatkach - nie skutkują od razu. Ich efekty widać jednak po latach. Jak ktoś nie chce mieć dzieci, to żadne pieniądze go nie przekonają. To kwestia modelu kulturowego. Dla wielu młodych ludzi najważniejsza jest nie rodzina, ale kariera zawodowa. Oczywiście obserwujemy kryzys więzi i wartości - znacznie szerszy niż kryzys rodziny. Prorodzinna polityka państwa nie jest wszystkim, ale ona też tworzy określoną atmosferę, jest jednym z czynników branych pod uwagę przy podejmowaniu decyzji o posiadaniu dzieci.

Przepraszam za osobiste pytanie - dlaczego pani zdecydowała się na siedmioro dzieci?

Kiedy poznaliśmy się z mężem, mieliśmy swoje pasje. Uznaliśmy jednak, że to, co najlepiej możemy zrobić wspólnie, to przekazać nowe życie. To najpiękniejsza twórczość, jaka istnieje. Dzieci są czymś w rodzaju dzieła sztuki. A dziś najlepsze, co możemy zrobić, to towarzyszyć im w rozwoju. Rozmowa z Joanną Krupską

rozmawiał Marek Pielach

04 grudnia 2006

Meczety są naszymi koszarami

Źródło: Rzeczpospolita: Meczety są naszymi koszarami
02.12.2006

W kalendarzu premiera Erdogana nie było początkowo miejsca na spotkanie z Benedyktem XVI. Wszyscy wiedzieli, że zmieni zdanie, dając uprzednio sygnał swym zwolennikom, jaki jest twardy wobec przybysza z chrześcijańskiej Europy, która kręci nosem i utrudnia Turcji włączenie się w proces integracji




Cztery dni pielgrzymki Benedykta XVI do Turcji przejdą do historii. Przede wszystkim dlatego, że papież nie tylko przekroczył próg meczetu, ale się w nim modlił. Rzecznik papieski twierdził wprawdzie, że Benedykt wzniósł swe myśli ku Bogu, ale turecka telewizja pokazała wyraźnie jak poruszał ustami. Położył też dłoń na ceramice z imieniem Allaha i wezwał do modlitwy za braterstwo całej ludzkości. To posłanie skierowane do świata islamu przesłoniło wszystkie inne, które głosił Benedykt XVI przez kilka dni swego pobytu w Turcji. Zdjęcia z tego wydarzenia obiegły w ostatnim dniu papieskiej wizyty całą turecką prasę.

Wcześniej na pierwszych stronach pojawił się uśmiechnięty papież podtrzymujący turecką flagę, a w dzień po wylądowaniu w Ankarze wszystkie media informowały do znudzenia, że Benedykt XVI wspiera tureckie aspiracje do członkostwa w Unii Europejskiej. Trudno o bardziej spektakularny sukces papieskiej wizyty. - Tego się nikt nie spodziewał - mówi Fulya Ozerkan, dziennikarka jednego z anglojęzycznych tureckich dzienników.

Czas wolny Benedykta XVI

Program papieskiej wizyty podzielono na część oficjalną i prywatną. Pierwsza obejmowała spotkania z przedstawicielami władz państwowych, natomiast niektóre punkty drugiej części określono w materiałach oficjalnych - na przykład uczestnictwo w mszy w kaplicy Matki Boskiej w Efezie - jako czas wolny. Pobyt w meczecie sułtana Ahmeda został także zakwalifikowany jako prywatna część wizyty. Już taki podział sprawiał, że Benedykt XVI poruszał się w Turcji, balansując na linie. Tym bardziej że nie tak dawno wygłosił w Ratyzbonie wykład, który zarówno w Turcji, jak i w całym świecie muzułmańskim interpretowano jako wyraz szczerej dezaprobaty dla islamu.

Can ma 26 lat i skończone studia prawnicze. Na Uniwersytecie Gazi studiuje podyplomowo finanse. Pracuje też dorywczo w D & R, największej księgarni na Bliskim Wschodzie, położonej w dzielnicy Kavaklidere w Ankarze. Trudno posądzać go o sympatie dla tureckich islamistów, których uważa za relikt przeszłości. Gdy jednak pytam o wizytę Benedykta XVI, mówi bez wahania, że papież nie ma czego w Turcji szukać. Dlaczego? - Bo nie lubi muzułmanów, a muzułmanie nie lubią jego. Takie opinie prezentowali w Turcji wszyscy, taksówkarze i politolodzy, politycy i sprzedawcy gazet. Nie zmienili ich nawet pod wpływem pozytywnych przekazów tureckich mediów.

Can oparł swą ocenę papieża na przemówieniu w Ratyzbonie. Początkowo nie dowierzał nieco opiniom prasy tureckiej, ale jego wątpliwości rozwiały informacje z BBC. - Mało mnie w gruncie rzeczy obchodzi i papież, i rodzimi islamiści, ale to, co powiedział na temat islamu, zabrzmiało źle - przekonuje. Pokazuje dwie książki, które ukazały się przed pielgrzymką. Autorem dzieła zatytułowanego "Papież to idol" był doradca ministra ochrony środowiska. Skoncentrował się na nadużyciach urzędu papieskiego w okresie średniowiecza. Kosztowało go to utratę pracy, bo minister w geście dobrej woli zdymisjonował swego doradcę tuż przed przyjazdem papieża. Ma się za to dobrze publicysta Yucel Kaya, którego książka "Kto zabije papieża w Istambule? Zamach na papieża", sprzedała się świetnie. Nie tylko dlatego, że przedstawiała fikcyjny zamach, ale dlatego, iż jest przy okazji kompendium tureckich teorii spiskowych.

Zamach na Turcję

Są wszechobecne. Prawie 3 tys. dziennikarzy przybyłych do Turcji z papieżem spotykało się z nimi na każdym kroku. Te same media, które później wychwalały Ojca Świętego, nie stroniły wcześniej od przypuszczeń, że powtórzy on w Turcji kontrowersyjne słowa swego wykładu w Ratyzbonie, bo dialog między religiami wyobraża sobie jako konfrontację.

Nie brak było przewidywań, że wzorem Pawła VI Benedykt XVI pomodli się w Hagii Sophii, czyli kościele Mądrości Bożej, przekształconym w meczet po zdobyciu przez Turków Konstantynopola. Od czasów Ataturka pełni funkcję muzeum, dając dowód świeckości republiki tureckiej. Ostrzegano, że papieska modlitwa w tym miejscu mogłaby oznaczać, że chrześcijanie pragną odzyskać swą dawną świątynię.

Takich i podobnych teorii spiskowych było co niemiara. Kolejna głosiła, że prawdziwym celem przyjazdu papieża do Turcji jest pragnienie zjednoczenia Kościoła katolickiego z prawosławnym pod pretekstem ekumenizmu, aby zbudować w ten sposób przyczółek dla religii chrześcijańskiej, rozbić islam i podporządkować Turcję Unii Europejskiej na warunkach Brukseli. Nie brakowało opinii, że Unia pragnie rzucić Turcję na kolana i zmusić ją do zmiany stanowiska w sprawie Cypru. Pogłoski, plotki i liczne teorie spiskowe są od dawna częścią politycznego krajobrazu Turcji i trzeba się z nim liczyć - przekonuje jeden z unijnych dyplomatów w Ankarze. W tych warunkach nie powinny były nikogo dziwić manewry premiera Erdogana, w którego kalendarzu nie znalazło się początkowo miejsce na spotkanie z Benedyktem XVI. Było do przewidzenia, że zmieni zdanie, dając uprzednio sygnał swym zwolennikom, że jest wystarczająco twardy wobec Ojca Świętego. Przybysza z chrześcijańskiej Europy, która kręci nosem i utrudnia Turcji jak może włączenie się w proces integracji. - A przecież Turcja nie różni się zasadniczo od Rumunii czy Bułgarii, przynajmniej w sferze gospodarczej - przekonuje Seyf Taszan, dyrektor Instytutu Spraw Zagranicznych Uniwersytetu Bilkent.

Kilka etapów

Ankara, Efez, Stambuł - to etapy papieskiej pielgrzymki. Każdy z nich miał inny wymiar. W Ankarze traktowano Benedykta XVI wyłącznie jako prezydenta Watykanu. Tak to zresztą zapisano w programie. Nie był w stolicy Turcji Jego Świątobliwością, lecz Jego Ekscelencją. Duszpasterzem i głową Kościoła katolickiego był już w Efezie. Przed kaplicą Matki Boskiej, w miejscu, gdzie matka Jezusa spędziła ostatnie lata swego życia, zabrał głos jako obrońca praw chrześcijan w Turcji. - Tak odebrałem słowa papieża wygłoszone w czasie homilii, kiedy wymienił nazwisko ojca Andrei Santoro zamordowanego w Trabzonie przez islamskiego fanatyka po publikacji w Europie karykatur Mahometa - podzielił się swą opinią z reporterem " Rz" Terrty May, 60-letni Irlandczyk osiadły w Turcji i posiadający od kilkunastu lat tureckie obywatelstwo. Ma niewielką nadzieję, że papieska wizyta przyczyni się do zmiany prawodawstwa dyskryminującego chrześcijan i inne mniejszości religijne. - Nasza katolicka wspólnota w Bodrumie od lat ubiega się bezskutecznie o zezwolenie na budowę niewielkiego kościoła. To nie są z pewnością standardy europejskie - tłumaczy.

O czym mówi Irlandczyk, wie dokładnie rezydujący w Iskanderunie biskup Luigi Padovese. Na jedną z petycji otrzymał niedawno z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych odpowiedź następującej treści: "Nic nam nie wiadomo o istnieniu Kościoła katolickiego w Turcji". Wśród ponad 100 tys. tureckich chrześcijan katolików jest około 40 tys. Dwa razy więcej jest członków kościołów ormiańskich, prawosławnych zaś zaledwie 4 tys. To właśnie na zaproszenie głowy Kościoła prawosławnego, patriarchy Bartłomieja I, gościł w Stambule Benedykt XVI. Wspólna deklaracja papieża i Bartłomieja I, przywódcy prawie 300 mln wyznawców prawosławia na świecie, była spełnieniem ekumenicznego etapu papieskiej pielgrzymki. Zgodnie z planami miała to być jej najważniejsza część - symbol dalszych wysiłków na drodze pojednania dwu Kościołów, których drogi rozeszły się właśnie w tym miejscu, w Konstantynopolu splądrowanym przez krzyżowców w 1204 r. Po drodze była jednak Ratyzbona. Dlatego wpisana w ostatniej chwili do programu wizyta w Błękitnym Meczecie w Stambule ukradła cały show, tym bardziej że papież pomodlił się w muzułmańskiej świątyni, kierując tym samym posłanie do świata muzułmańskiego. Jak się okazało, w meczecie tym gościł w 1979 r. Jan Paweł II. Zrobił to jednak tak dyskretnie, że opinia publiczna dowiedziała się o tym fakcie dopiero w czwartek. Dotychczas uważano, że to w Damaszku Jan Paweł II jako pierwszy papież w historii przekroczył próg muzułmańskiej świątyni.

W cieniu Unii Europejskiej

Wizyta papieża w Turcji zbiegła się z kryzysem w stosunkach między Ankarą a Brukselą. By wywrzeć presję na Turcję, która odmawia otwarcia swych portów dla statków cypryjskich, Unia zawiesiła negocjacje akcesyjne w kilku rozdziałach i osłabiła ich tempo w pozostałych.

Na reakcję Ankary nie trzeba było długo czekać. Prezydent zawetował ustawę o fundacjach, na podstawie której Kościół prawosławny i inne wspólnoty religijne mogłyby ubiegać się o zwrot skonfiskowanych kiedyś majątków. Ustawa ta miała być swego rodzaju wianem Ankary na grudniowy szczyt UE. Podobnie jak obietnica nowelizacji słynnego artykułu 301 kodeksu karnego przewidującego więzienie za obrazę uczuć narodowych, w tym twierdzenie, że ludobójstwo Ormian miało jednak miejsce. - Trzeba to zmienić, bo szkodzi wizerunkowi Turcji na świecie - ogłosił niedawno minister spraw zagranicznych Abdullah Gull.

To wielkie kroki, których nie należało się spodziewać po premierze Recepie Tayyipe Erdoganie i jego Partii Sprawiedliwości i Rozwoju, wywodzącej się z ruchu islamskiego. Tym bardziej że ten sam Erdogan jeszcze jako burmistrz Stambułu, we wrześniu 1998 r., wygłosił słynne zdanie będące prawdziwą deklaracją ruchu islamistów: - Meczety są naszymi koszarami, minarety naszymi bagnetami, kopuły meczetów hełmami, a wierni naszymi żołnierzami.

Słowa te zostały uznane za wezwanie do obalenia konstytucji gwarantującej laicki charakter państwa. Przyszły premier skazany został na cztery miesiące więzienia, które odsiedział. Od tego czasu zmienił kurs i prezentuje się jako zagorzały zwolennik przemian demokratycznych w Turcji. Demokracja jest w jego pojęciu tożsama z przyznaniem większych praw wyznawcom islamu, czyli praktycznie wszystkim obywatelom. Gwarancją demokratycznego rozwoju ma być członkostwo Turcji w Unii Europejskiej. Taka argumentacja wzbudza podejrzenia wojskowych, którzy uważali się zawsze za strażników laickiego charakteru Turcji oraz wykonawców woli Kemala Ataturka. Wychodząc z tego założenia, przejmowali raz po raz władzę w obronie konstytucji zagrożonej przez islamistów. Ci zaś z kolei nie chcą zaakceptować faktu, że w islamskim kraju nie ma praktycznie żadnych ograniczeń w spożywaniu alkoholu. Za to urzędników obowiązuje zakaz używania w budynkach publicznych strojów religijnych, nie wyłączając islamskich chust.

Te tureckie dylematy miały wyraźny wpływ na ocenę papieskiej pielgrzymki przez rząd i tureckie media. Ocenę pozytywną, w której Benedykt XVI występuje jako nawrócony przyjaciel Turcji i islamu. - To propaganda. Papież się w Turcji nie zmienił - mówi Ali Szeket, właściciel kiosku z gazetami w Stambule.

Piotr Jendroszczyk ze Stambułu