15 września 2005

Czarny scenariusz

OZON
http://wiadomosci.onet.pl/1247165,2678,1,1,kioskart.html
15.09.2005

Nieliczni murzyńscy publicyści pytający, co ich bracia czynią z darem wolności, są na marginesie publicznej debaty w USA
Nowy Orlean powoli wraca do życia, ale nie osłabia to ostrości dyskusji nad przyczynami horroru, jaki przeżyli Amerykanie. George W. Bush ma się z czego tłumaczyć – akcja ratunkowa była chaotyczna, zaś on sam za późno pojął skalę problemu.
W ofensywie są oczywiście Demokraci krytykujący go za brak szybkiej pomocy dla ofiar huraganu. Tym razem jednak złamano niepisaną zasadę unikania zarzutów rasizmu. Oto Benjamin Barber, były doradca Clintona, stawia tezę wprost: ofiary kataklizmu w zaludnionym w 68 proc. przez czarną ludność Nowym Orleanie pozostawiono swojemu losowi z racji ich koloru skóry. Jak pisze Barber: „Gdyby ta tragedia zdarzyła się w Hollywood albo w Nowym Jorku – władze robiłyby wszystko, aby ratować ludzi. Ludzi białych i bogatych”.

Podkreślanie afroamerykańskiego charakteru metropolii niesie jednak wnioski niewygodne także dla liberalnej lewicy. Jak to się mogło stać, że kataklizm tak łatwo unieważnił wszystkie więzi społeczne i wywołał falę bezprawia? Komentator „Time’a” Joe Klein stwierdził: „W dniach kataklizmu nie było czegoś takiego jak społeczeństwo na ulicach Nowego Orleanu”. Chwila próby ujawniła wśród czarnej społeczność brak cech uważanych za typowo amerykańskie. Zabrakło umiejętności wzajemnej pomocy, samoorganizowania się, nie pojawiali się spontaniczni liderzy. Media wskazują, że tłumy porażonych kataklizmem Murzynów reagowały całkowitą biernością. W jej wyniku w próżnię władzy weszły gangi, rabując i gwałcąc. Nikt nie pomyślał o tworzeniu samorzutnej straży obywatelskiej mogącej choć częściowo ograniczyć bezprawie.

Demokraci rozważania tego typu odrzucają, szermując oskarżeniami o rasizm. Ale to bardzo tani chwyt. Lekcja Nowego Orleanu każe postawić pytanie, w jakim kierunku zmierza czarna społeczność w USA.

Jeszcze 50 lat temu południe tego kraju naznaczone było podziałem rasowym. Upokarzał on Murzynów i obrażał zasady demokracji. Jednocześnie bariery rasowe na zasadzie kontrakcji pchały czarną społeczność do pracy nad sobą. Liczne murzyńskie organizacje społeczne i religijne ułatwiały pięcie się ku górze społecznej drabiny. W latach 60. Martin Luther King surowo napominał Murzynów, by wykorzystywali wszystkie szanse na rozwój społeczny. Akcja afirmatywna, jaka od lat 70. miała wyrównywać nierówności rasowe, początkowo zwiększyła liczbę Afroamerykanów na uczelniach. Ale sukcesom Kinga towarzyszyły idee lewicowej rewolty ’68 w postaci czarnej ideologii kontestacji państwa białych. Zasypanie murzyńskiej społeczności zasiłkami i preferencjami zabijało inicjatywę. Zmiany były najwyraźniej widoczne na Południu. Erozji uległa tradycyjna struktura życia czarnych Amerykanów skupiona wokół protestanckich kościołów oraz ich pastorów. Owi czarni „wiktorianie” mieli wpojone głębokie poczucie odpowiedzialności za swe czyny i etykę purytańskiej nienawiści do grzechu.
Antytezą ich kultury była „cywilizacja rapu”, usprawiedliwiająca agresję i łamanie norm społecznych argumentami o „świecie jako wielkim getcie”. W Nowym Orleanie stara cywilizacja czarnego protestantyzmu przegrała ze światem rapu.

Utkwiła mi w pamięci telewizyjna wypowiedź nowoorleańskiego czarnego pastora z czasu kataklizmu: – Gdy przez lata wskazywałem, że ideologie rapu i hip-hopu szykują nam pokolenie aspołecznych bandytów, wyszydzano moją surowość sądów i rzekome przewrażliwienie. Teraz, gdy doszło do dziesiątków gwałtów, a setki młodych czarnych nie wstydziło się kraść, co popadnie, z rozbitych sklepów sąsiadów, poucza się mnie, że wobec katastrofy nie czas na moralizowanie. Powstaje pytanie: kiedy mówić o tym, że nasza czarna społeczność zamienia się w chwili katastrofy w stado wilków skaczące sobie do gardeł? Może właśnie teraz, gdy oglądamy to na własne oczy na ulicach naszych dzielnic.

Szerszej dyskusji nie wywołała wydana w 2001 r. książka „Losing the Race” Johna H. McWhortera, czarnoskórego profesora uniwersytetu w Berkeley. Ostrzegał w niej przed niepokojącym kultem antyintelektualizmu wśród swojej społeczności. Czarni studenci odzwyczaili się od etosu ciężkiej pracy i samodoskonalenia, jaki ukształtował ich klasę średnią w latach 60. Ów cywilizacyjny regres – w opinii McWhortera – wynika z trzech szkodliwych mód intelektualnych: kultu cierpiętni-ctwa (postrzegania się wciąż jako ofiar przeszłości oczekujących specjalnego traktowania), kultu separatyzmu (przekonania, że cokolwiek proponują biali, czarni powinni iść swoją, odrębną drogą), kultu antyintelektualizmu (odrzucenia anglosaskiej tradycji naukowej jako „pseudomądrości białych”). Wszystkie te przesądy mają realne korzenie w przeszłej dyskryminacji, ale od około 20 lat żyją już własnym życiem i służą usprawiedliwianiu bierności i lenistwa. Ostrzeżenia McWhortera sprawdziły się w Nowym Orleanie.

Na łamach „Gazety Wyborczej” amerykański badacz Joel Kotkin przypomniał, że w latach 20. i 30. stworzono w Nowym Orleanie wiele miejsc pracy dla biednej większości murzyńskiej. W latach 50. i 60. zaczęła się tworzyć czarna klasa średnia. Ale ostatnie 30 lat w dziejach miasta to katastrofa. W tym czasie ludność murzyńska stała się mimowolną ofiarą liberalnej lewicy z jej ideologicznymi akcjami afirmacyjnymi.

Lęk przed oskarżeniami o rasizm zniechęca białych konserwatystów do stawiania pytań o kierunek, w jakim zmierza czarna społeczność. Nieliczni publicyści murzyńscy pytający, co ich bracia czynią z darem wolności, pozostają outsiderami.

Szok wywołany wydarzeniami w Nowym Orleanie powinien być ostrzeżeniem dla liderów czarnej społeczności. Obawiam się jednak, że taką dyskusję zagłuszą biali liberałowie. O wiele łatwiej jest oskarżyć prezydenta Busha o rasizm lub żądać kolejnych dotacji dla południowych miast molochów. Znacznie trudniej skłonić kogokolwiek do szczerego rachunku sumienia.

Autor jest historykiem i niezależnym publicystą