18 grudnia 2005

Legalizm barbarzyńców

Źródło: RZECZPOSPOLITA
17.12.2005

Minął rok od pomarańczowej rewolucji, a już wielu Ukraińców uważa, że jej ideały zdradzono. Cynicy tłumaczą, że nasze "pomarańczowe" ideały od początku były tylko narzędziem w rękach pewnej grupy oligarchów, którzy chcieli obalić władzę innej grupy. Teraz, skoro już znaleźli się u steru, ich reformatorski entuzjazm przerodził się w entuzjastyczne działania na rzecz własnego dobrobytu i dobrobytu swoich bliskich.

Jak to się stało, że Ukraina osiągnęła taki poziom cynizmu? Przecież rok temu wszyscy ci, którzy wylegli na ulice Kijowa, wiedzieli, czemu się przeciwstawiają: skorumpowanemu rządowi, który chciał władać ludzkim życiem i pracą oraz samowolnie dysponować majątkiem państwowym. Oficjalnie istniały prawa obywatelskie, ale żaden sąd nie był gotów występować w ich obronie, ilekroć nasi władcy uznali, że zagraża to ich interesom.

Obalając tamten reżim, wierzyliśmy, że dawny absolutyzm przechodzi do historii. Tymczasem jednak ludzie, którzy ciągnęli profity z nieuczciwych praktyk reżimu, zaczęli twardo bronić swego prawa do ukradzionego majątku. Ci reprezentanci kapitalizmu kolesiów twierdzą, że jeżeli zostawimy ich w spokoju i pozwolimy im zadbać o ów majątek, skorzysta na tym cały kraj. Rewindykacje - powiadają - choćby istotnie chodziło o zrabowany majątek, sprawią, że wszyscy inwestorzy stracą do nas zaufanie.

Cel uświęca środki - oto najstarsze usprawiedliwienie wszelkiej niegodziwości. Ale władza o nieprawomocnych źródłach, polityczna czy gospodarcza, to po prostu samowola. Gospodarka, która w oczach większości obywateli ma charakter arbitralny i bezprawny, może przez jakiś czas przynosić łatwe dochody. Nie uniknie jednak korupcji, ponieważ praworządność, będąca najważniejszym gwarantem rynku, wymaga zgody wszystkich uczestników i wiary w przestrzeganie reguł.

Ukraińska prywatyzacja opierała się na radykalnym bezprawiu. Dlatego nie powinniśmy dać się zwieść, jeżeli ci, którzy swego czasu wzbogacili się na rabowaniu państwa, dziś wynajmują prawników, powołują się na zasady wolnego rynku i twierdzą, że postępują zgodnie z literą prawa. Istnieje bowiem coś takiego, jak legalne bezprawie. Ma ono miejsce, kiedy władza, tworząc lub interpretując prawo, sama nie chce mu się podporządkować.

W tym sensie oligarchowie i ich polityczni reprezentanci, twierdzący, że prawo do ukradzionej własności jest święte, postępują równie bezczelnie, jak obalony przez nas reżim: roszczą sobie nieodwołalne prawo do rządzenia. Odrzucają zasadę, według której istnieje prawo nadrzędne wobec władzy prezydentów, magnatów, większości czy motłochu. Jeżeli uda im się postawić na swoim, będzie to znaczyło, że cynicy mają rację: w naszej rewolucji chodziło tylko o to, która klasa czy też która osoba dorwie się do nieograniczonej władzy.

Obrona roszczeń do sprawowania arbitralnej władzy - to główna herezja tych, którzy wzywają do uznania skradzionego majątku państwowego za legalną własność prywatną. Nazywam tę postawę herezją, ponieważ odrzuca zasadę powszechnej równości wobec prawa i określonym osobom przyznaje pozycję nadrzędną. Jest to postawa sprzeczna ze wszystkimi koncepcjami wolności; to legalizm barbarzyńców i filozofia nihilizmu stawiające opór wolności politycznej i gospodarczej na Ukrainie.

Nie tylko jednak prymitywni legaliści są zwolennikami takiej postawy. Nie brak ekonomistów, którzy uważają, że prawo własności musi objąć również dobra skradzione. Sytuację po wyjściu z komunizmu porównują oni do stanu natury według Johna Locke'a, toteż wydaje im się, że prawo do własności zdobyte dzięki kumoterstwu, nepotyzmowi i zakulisowym porozumieniom na swój sposób wyrasta z Locke'owskiej koncepcji wolności. Kiedy mój rząd zakwestionował to założenie, podnieśli krzyk, że państwo dokonuje zamachu na legalną własność.

Była jeszcze jedna grupa osób, które uległy temu złudzeniu: ludzie, którzy rok temu wykazali się wspaniałą postawą publiczną, a potem znaleźli się w rządzie i uznali, że próby egzekwowania prawa muszą osłabić wzrost gospodarczy kraju. Codzienność rządzenia sprawia niekiedy, że zaciera się świadomość obowiązujących zasad. I tak oto niektórzy ludzie, kierując się najlepszymi intencjami, znaleźli się po tej samej stronie, co ich przeciwnicy. Mam wrażenie, że zagubili się, a droga, którą wybrali, wiedzie z powrotem ku rządom samowoli.

W gruncie rzeczy odrzucanie wszelkiej samowoli jest najważniejszą zasadą, której musimy przestrzegać. Inaczej litera prawa będzie tylko maską dla urzędniczych kaprysów i zachcianek autokraty. Jeżeli ludzie nie wierzą, że ich władza postępuje zgodnie z tym wyższym duchem prawa, żadna konstytucja nie jest warta papieru, na którym ją spisano, a w biznesie nie ma bezpiecznych transakcji.

Ład konstytucyjny i stabilny wolny rynek wymagają odruchowego sprzeciwu wobec samowoli oraz wrażliwości i spontanicznego reagowania na jej objawy. Dlatego właśnie mój rząd starał się odzyskać skradziony majątek państwowy i doprowadzić do jego uczciwej publicznej sprzedaży. Dzięki temu Ukraińcy mogli zobaczyć, że akty samowoli zostają rozliczone, a rządy prawa dotyczą zarówno słabych, jak i potężnych.

Tak się w każdym razie stało w tym jedynym przypadku, kiedy mój rząd naprawdę zdołał coś odzyskać. Chodzi o wielką hutę stali Kryworiżstal, którą w wyniku sfałszowanego przetargu kupił po zaniżonej cenie zięć naszego byłego prezydenta. Dzięki ponownemu przetargowi zakład ten przyniósł Ukrainie ponad pięciokrotnie wyższą sumę niż za pierwszym razem. Tego kursu musimy się trzymać, jeżeli chcemy, by naród zaufał prawu i instytucjom własnego państwa.

Ponowny przetarg na sprzedaż Kryworiżstalu był wyraźnym sygnałem, że jeżeli prezydent nie może działać samowolnie, to nikt nie może. Ani ministrowie, ani parlament, ani większość, ani jednostki, ani tłum. Jeżeli Ukraina ma sobie wyrobić świadomość prawną, jakiej wymaga prawdziwa wolność, musi trzymać się tej nadrzędnej zasady.

Oligarchowie, którzy własne przywileje utożsamiają z prawem, w trosce o swoje interesy robią na razie, co mogą, by wypaczyć ideały pomarańczowej rewolucji. Ale fakt, że ludzie przeinaczają prawdę, nie jest powodem, by ją porzucać. Jeżeli wiara w nadrzędne prawo jest, tak jak nas uczył Marks, mieszanką sentymentalizmu, przesądu i nieświadomych racjonalizacji, to szachrajstwa, które dały początek pomarańczowej rewolucji, stanowią naszą jedyną rzeczywistość. Wówczas musimy porzucić nadzieję na wolność w ramach porządku społecznego i pogodzić się z nieuchronną wojną wszystkich przeciwko wszystkim, o której pisał Hobbes.

Faktem jest, że aktualna polityka nie wydaje się sprzyjać ideałom pomarańczowej rewolucji. Każe się nam wybierać między solidarnością społeczną a wzrostem gospodarczym. Aby uniknąć niedostatku - słyszymy - musimy zgodzić się na bezprawie. Aby możliwe było głoszenie prawdy, lepiej nie badać nazbyt skrupulatnie dawnych zbrodni, choćby nawet chodziło o dziennikarza, któremu odcięto głowę, albo o próbę otrucia naszego prezydenta.

Jest to wybór tyleż fałszywy, co nie do przyjęcia. Ale taki właśnie oferują nam nasi wpływowi doktrynerzy. Jeżeli jednak ktoś uważa, że nie ma innych opcji dla Ukrainy, najwyraźniej dał się zniechęcić i znużenie myli mu się z mądrością. Bo walka o prawo ma w sobie wielką siłę, wobec której nie ostanie się żadna przeszkoda ustanowiona przez ludzi. Czasem, tak jak teraz, może nam się zdarzyć krok w tył, ale tylko przestrzegając tego nadrzędnego prawa, Ukraina ma szanse osiągnąć powszechną wolność i dobrobyt. Jeszcze osiągniemy i jedno, i drugie.

JULIA TYMOSZENKO, przełożył Łukasz Sommer