18 grudnia 2005

Droga w przepaść

Źródło: RZECZPOSPOLITA
17.12.2005

PERSPEKTYWY
Nie będzie litości dla krajów małych i słabych, kiedy Kreml zdobędzie narzędzia, by je szantażować blokadą energetyczną

Gerhard Schröder jeszcze niespełna miesiąc temu jako kanclerz Niemiec zgodził się stanąć na czele spółki budującej gazociąg, który przez Morze Bałtyckie ma połączyć Rosję z Niemcami i resztą zachodniej Europy. W wielu krajach oskarżono by dzisiaj Schrödera o przestępczy konflikt interesów. Jego ewidentną wpadkę moralną dodatkowo pogarsza to, że w tej samej chwili Rosja grozi odcięciem dostaw gazu Ukrainie, jeżeli Kijów nie pogodzi się z cenowym dyktatem kremlowskiego Behemota gazowego, Gazpromu.

Strategiczne cele Rosji są oczywiste: ponieważ najważniejsze rosyjskie gazociągi biegną właśnie przez Ukrainę, wstrzymanie dostaw gazu do tego kraju oznaczałoby również odcięcie znacznej części Europy. Nowa rura, omijająca Ukrainę, Polskę, a także państwa bałtyckie, daje Kremlowi znacznie większe pole manewru i wzmacnia jego pozycję w regionie. Teraz prezydent Władimir Putin wraz ze swoją ekipą kagiebowskich klonów będzie mógł wywierać dowolny nacisk na swoich postkomunistycznych sąsiadów i nie martwić się o Europę Zachodnią.

Czy Europa rzeczywiście powinna dawać Putinowi do ręki to nowe narzędzie polityki imperialnej? Gorzej jeszcze: czy Rosja nie wykorzysta kiedyś tego narzędzia przeciwko samej UE, tak bardzo uzależnionej od źródeł energii? Fakt, że były kanclerz niemiecki zamierza stanąć na czele spółki, która może ułatwić Rosji manipulowanie polityką gospodarczą Unii, świadczy o ryzykownym zadufaniu, o krótkowzroczności Europy wobec ambicji neoimperialnych Putina.

Rosyjskie media niewątpliwie zdają sobie sprawę z rosnącego uzależnienia Europy od energii z Rosji - i rozkoszują się tą świadomością. W rosyjskich gazetach ukazują się radosne artykuły wstępne: kiedy zintegrujemy i umocnimy nasz sektor gazowy, Europa już nie piśnie słowa o prawach człowieka. To samo stanowisko reprezentuje sam Putin, chociaż woli je wyrażać nieco mniej bezpośrednio i mówi o prowadzeniu "polityki niezależnej". Chodzi o to, by zapewnić Rosji "niezależność" od zachodnich demokracji z ich troską o kwestie moralne i prawa człowieka.

Być może niektórzy przywódcy europejscy naprawdę wierzą, że ochrona przytulnego unijnego dobrobytu usprawiedliwia milczenie na temat praw człowieka i innych kwestii, które budzą irytację Kremla. Oczywiście możemy wspomnieć o pewnych zagadnieniach natury "gospodarczej", takich jak wywłaszczenie Jukosu, ale wszystko wskazuje na to, że jeżeli Kreml każe nam zrezygnować z własnych zasad albo zaprzestać krytyki rosyjskich niegodziwości - choćby tego, jak utopiono we krwi Czeczenię - Europejczycy będą woleli zamilknąć, niż ryzykować wzrost cen energii czy wręcz blokadę, jaka obecnie grozi Ukrainie.

Sposób, w jaki prezydent Putin zarządza swoim dworem i podporządkowuje sobie Dumę, powinien pozbawić Unię złudzeń co do stopniowej "europeizacji" Rosji. Ta Rosja, którą buduje Putin, odrzuciła poradzieckie aspiracje wolnościowe, by stać się naftowo-gazową fortecą dla ekskagiebistów, stanowiących trzon nowej putinowskiej elity. Zresztą nawet Matthias Warnig, dyrektor generalny konsorcjum gazowego, któremu ma przewodniczyć Schröder, to stary znajomy Putina. Na początku tego roku "Wall Street Journal" informował, że Warnig, szef moskiewskiej filii Dresdner Banku, był oficerem Stasi i że poznał Putina pod koniec lat 80., kiedy przyszły prezydent Rosji przebywał w NRD jako rezydent KGB.

To, że Rosjanie tolerują władzę ekskagiebistów, dla których brak współczucia i tolerancji to absolutna norma, świadczy o tym, jak bardzo zmęczył ich zamęt ostatnich lat. Zdaje się, że według Kremla to, co odpowiada zwykłym Rosjanom, powinno również odpowiadać niepodległym państwom. Nie będzie litości dla krajów małych i słabych, kiedy Kreml zdobędzie stosowne narzędzia, by upokarzać je, izolować i szantażować blokadą energetyczną. Jako przywódca nowego, niepodległego państwa litewskiego wielokrotnie miałem do czynienia z podobnymi próbami szantażu.

UE podpisała wiele umów z Rosją; jedna z nich dotyczyła "wspólnej przestrzeni" wolności i sprawiedliwości. Kreml ma dużą wprawę w takim udawaniu idealizmu: jego władza nad Europą Wschodnią opierała się zawsze na "traktatach o przyjaźni", a radzieckie najazdy na Węgry w 1956 roku i na Czechosłowację w 1968 odbywały się pod hasłami "bratniej pomocy".

Warto jednak zauważyć, jak Putin traktuje ową "wspólną przestrzeń": Czeczeńcy traktowani są po barbarzyńsku, przedsiębiorca Michaił Chodorkowski siedzi w więzieniu, zagraniczne organizacje pozarządowe są nieustannie zaszczuwane, a Julia Tymoszenko - jedna z przywódców zeszłorocznej pomarańczowej rewolucji - została oskarżona przez rosyjską prokuraturę wojskową na podstawie fałszywych zarzutów. Jeżeli Europejczycy poważnie myślą o wspólnej przestrzeni swobód i praw człowieka, muszą sobie uświadomić, że putinowscy czynownicy nie są wyznawcami tych samych wartości.

To samo dotyczy sojuszu z Rosją w wojnie z terroryzmem. Czy naprawdę można sobie wyobrazić, że ojczyzna czerwonego terroru, gdzie nie rozliczono całego mnóstwa zbrodni z okresu ZSRR, kraj splamiony krwią od Litwy po Kaukaz, będzie godnym zaufania sojusznikiem, który pomoże powstrzymać zagrożenie ze strony Iranu i Korei Północnej? Należy się raczej spodziewać, że dla chłodno rozumujących decydentów kremlowskich każdy kryzys będzie okazją do wzmocnienia swej niszczycielskiej władzy i poszerzenia strefy wpływów.

Ten region Europy, z którego pochodzę, przez kilkadziesiąt lat zdany był na łaskę złowrogich potęg. Dlatego nie mogę spokojnie siedzieć, kiedy widzę, że Europa znowu popada w stan błogiej apatii. My, nowe demokracje Europy Wschodniej, wiemy z doświadczenia, że za każdym dyplomatycznym gestem Rosji kryją się ambicje imperialne.

Europejczycy z Zachodu, którym tych doświadczeń oszczędzono, nie powinni lekceważyć naszych przestróg. Zależność od Rosji - choćby przybrała ona "charyzmatyczne" oblicze Gerharda Schrödera - to droga prosto w przepaść.

VYTAUTAS LANDSBERGIS, przełożył Łukasz Sommer