25 września 2006

Wojna, którą przegrywamy - wojna z muzułmanami.

Źródło: Rzeczpospolita Wojna, którą przegrywamy - wojna z muzułmanami
23.09.2006

A więc znów ktoś z Zachodu bestialsko skrzywdził biednych, wrażliwych, pokój miłujących muzułmanów, urażając ich delikatne uczucia. Znów ktoś nikczemnie szkaluje ich religię, która przecież odrzuca wszelką przemoc i gwałt, podbój mieczem i nawracanie na siłę. Tym razem jednak tym kimś jest biskup Rzymu.

Benedykt XVI wygłosił na uniwersytecie w Regensburgu uczony historyczno-teologiczny wykład na temat wiary i rozumu, racjonalnej natury Bożej i greckich korzeni tego pojęcia. Krytykując ograniczenie naszego "nowoczesnego rozumu", który za warte racjonalnej dyskusji uznaje tylko to, co "naukowe", papież nawołuje do stworzenia gruntu, na którym rozum i wiara mogłyby się połączyć w dialogu, a konkretnie - do krzewienia wydziałów teologii na uniwersytetach. Porównuje nasze zhellenizowane chrześcijańskie pojęcie Boga racjonalnego z Bogiem islamu, nieprzewidywalnym i nieznanym: Bogiem, któremu nie sposób przypisywać żadnych koniecznych cech, który mógłby nawet być kapryśny, niezobowiązany prawdą ani dobrem. Lecz wspomina też, że woluntaryzm niektórych chrześcijańskich średniowiecznych teologów, jak Dunsa Szkota - teza, że Bóg jest nieograniczony ani logiką, ani rozumem, że może wszystko, i że my możemy znać jedynie Jego wolę, voluntatem ordinatam - daje obraz Boga równie oddalonego, co Bóg islamu.

Przez większą część wykładu Benedykt XVI zastanawia się, w jakiej mierze nasze pojęcie Boga jako Boga z konieczności racjonalnego jest skutkiem wpływów greckiej filozofii na chrześcijaństwo. Gdy mówi o innych kulturach i religiach, wspomina o możliwości dialogu i pojednania przez rozum, przez greckie logos, od którego zaczyna się Ewangelia św. Jana: "Na początku było Słowo". Przy okazji, rozwijając ten temat, papież cytuje słowa czternastowiecznego uczonego Manuela Paleologa, cesarza Bizancjum, który w rozmowie z pewnym perskim uczonym, muzułmaninem, na temat wiary i rozumu w Biblii i w Koranie, argumentuje, że działanie nieracjonalne jest sprzeczne z naturą Boską. W cytowanych słowach Manuel twierdzi, że Mahomet wniósł do islamu "jedynie rzeczy złe i nieludzkie", tak jak nakaz, by wiarę islamu rozpowszechniać mieczem. Benedykt XVI jedynie cytuje te słowa - nie wypowiada się na temat ich słuszności. Ponadto zauważa, że Manuel wyraża się "z zaskakującą szorstkością", i że nakaz Mahometa był sprzeczny z wcześniejszą surą Koranu, według której "w religii nie ma przymusu".

Ważną tezą papieskiego wykładu była sprzeczność przemocy z naturą i wolą boską. Można powiedzieć, że był to wykład przeciwko przemocy. Ale islamscy ekstremiści po kilku dniach protestów i ataków na kościoły rzucili na papieża fatwę i grożą, że zniszczą Watykan. Protestują także państwa islamskie (włącznie z Turcją, kandydatem do Unii Europejskiej), żądając przeprosin.

Tym razem obrażającym i wywołującym protesty świata islamu był papież. Co to zmienia? Otóż wydaje mi się, że dla muzułmanów nie zmienia to nic albo bardzo niewiele, ponieważ oburzenie jest pozorne, a protesty obłudne. Tak jak w przypadku duńskich karykatur nie chodziło o obrazę, tak i teraz nie o to chodzi. Powtarza się, po raz kolejny, ten sam scenariusz. Papież, filmowiec, parlamentarzystka, pisarz, historyk, arabista, politolog, duński karykaturzysta - wszystko jedno: są to jedynie preteksty. Mamy do czynienia z pokazem siły - i z jasnym wypowiedzeniem wojny.

Wydaje się to oczywiste. Trudno nie zauważyć - choć większości zachodnich komentatorów ostatnich wydarzeń, a takżewszystkich poprzednich, w podziwu godny sposób udało się tego dokonać - ironii (mówiąc delikatnie) zawartej w wyborze przemocy i gwałtu jako stosownych środków, by wyrazić oburzenie w obliczu oskarżeń o przemoc i gwałt. Powstaje więc pytanie: czy muzułmanie naprawdę nie są tej ironii świadomi? Czy nie postrzegają w swoich poczynaniach żadnejsprzeczności ani przeciwskuteczności? Żadnej hipokryzji (w obliczu wrogiego traktowania chrześcijan i żydów w krajach muzułmańskich)? Wrażliwość na ironię nie jest może najbardziej uderzającą cechą islamu, ale czy muzułmanie naprawdę nie są świadomi, że groźby śmierci, podpalanie kościołów i atakowanie sióstr zakonnych nie jest najskuteczniejszym sposobem pokazania, jak bardzo jest się pokojowym i dalekim od przemocy?

Podobne pytanie nasuwało się przy protestach muzułmanów przeciwko duńskim karykaturom. Ale jakkolwiek by brzmiała odpowiedź (i pomijając fakt, że pytanie to przez krótką tylko chwilę jest w stanie przykuć naszą uwagę), nie ma ona znaczenia, ponieważ teraz, jak wtedy, nie o to protestującym muzułmanom chodzi. Jeśli chcemy uniknąć wniosku, że całkowicie brak im zmysłu rozumu praktycznego, musimy przypuszczać, że nie chodzi im o pokazanie światu, jak dalece Benedykt XVI na temat islamu się myli. Zresztą podpalanie kościołów należy od dawna do ulubionych zajęć islamskich ekstremistów. Nic w tym nowego i nie potrzebują do tego pretekstu - choć oczywiście pretekst jest zawsze mile widziany. Po wtóre, wiemy też - chociażby stąd, że oni sami głośno i dobitnie to potwierdzili - że nie walczą o uznanie ani o tolerancję, ani o szacunek. - Nie walczymy - powiedział jeden z nich - po to, by coś od was otrzymać; walczymy po to, żeby was zniszczyć.

Dla nas jednak wypowiedź papieża coś zmienia, ponieważ powiedział on prawdę. I chociaż o tej prawdzie mówiło już kilku - niewielu - historyków, arabistów i uczonych (wśród nich Alain Besanćon, który w swojej książce "Trois tentations de l'Église" (Trzy pokusy Kościoła) argumentuje, że islamski Bóg jest pod pewnymi bardzo ważnymi względami całkiem innym bogiem niż Bóg chrześcijański), jest on jedyną postacią o światowych wpływach, jedynym człowiekiem Kościoła, i oczywiście jedyną głową państwa, który to uczynił. Nie powinno to dziwić: mówienie prawdy należy chyba do podstawowych obowiązków papieża, wraz z afirmacją innych chrześcijańskich wartości. Jednak Kościół dotąd nie mówił prawdy o islamie. A o wojującym islamie w ogóle nie wspominał, udając, że problem islamu nie istnieje.

Prawda zaś jest taka, że islam zawiera w sobie, w swojej świętej księdze, ideologiczną podporę do przemocy i fanatyzmu, do mordowania i podbijania w imię wiary, jakich chrześcijaństwo (ani tym bardziej judaizm), mimo wypraw krzyżowych, mimo inkwizycji, mimo całej swojej krwawej czasem przeszłości, nie zawiera. Ponadto Kościół przeszedł przez swoje oświecenie, przez stulecia stopniowo się liberalizował, reformował i modernizował; proces ten trwa. Islam pozostał zaś taki, jaki był w średniowieczu - nie zreformował się ani nie "zliberalizował", i trudno sobie nawet wyobrazić, jak mógłby to zrobić i na czym miałby polegać "liberalny" islam.

Prawo islamu obejmuje wszystkie sfery życia, religijne i świeckie; państwo islamskie jest państwem teokratycznym z definicji. Bóg islamu jest wprawdzie "miłosierny", ale nie bardzo wiadomo, co to może znaczyć (zwłaszcza dla niewiernych), i chyba nie jest takim z konieczności. Wyraża jedynie swoją tajemniczą, niczym nieograniczoną wolę. Wydaje się, że liberalny, tolerancyjny islam musiałby przyjąć inny stosunek Boga do ludzi; że musiałby znaleźć w sobie podstawy tego połączenia rozumu z wiarą, o którym mówił papież i, siedem wieków przed nim, Manuel Paleolog; że musiałby odrzucić możliwość Boga nieracjonalnego. Musiałby, innymi słowy, zmienić swój obraz Boga - na obraz Boga, z którego naturą przemoc i nieracjonalność są sprzeczne. Nie wydaje się to wielce prawdopodobne.

Papież wprawdzie nic z tego sam nie powiedział - jedynie cytował. Ale to wystarczyło. Ważne jest, że nie uchylił się od tego problemu, nie owijał swoich słów w bawełnę, nie mówił mętnie o "ekstremistach", którzy z "prawdziwym islamem" i z jego pokojowymi wyznawcami "nic wspólnego nie mają". Powiedział prawdę. I za to nie powinien nikogo przepraszać.

Kolejnym powodem, żeby nie przepraszać, jest pewność, że jego słowa posłużyły jedynie jako pretekst do kolejnej fali gwałtu i przemocy. To, co zaszło, zaszłoby tak czy inaczej. Kościoły by podpalano i księży mordowano pod jakimś innym pretekstem, albo - jak już bywało - bez żadnego.

Trzecim powodem, żeby nie przepraszać, jest szacunek (skoro już o szacunku mowa) dla wolności słowa - zasady, do której europejska lewica i Unia Europejska nie zdają się być wielce przywiązane, regularnie wypowiadając się za cenzurą (ale nie muzułmanów) w imię szacunku (ale nie dla chrześcijan ani żydów), lecz do której niektórzy z nas nadal czują sympatię. W tym całym żałosnym cyrku niekończących się protestów i przeprosin, a raczej po prostu: w tym żałosnym cyrku naszego życia politycznego, jest to zasada, której ponad wszystkie inne powinniśmy bronić.

"Szacunek" - szacunek dla wszystkich, zasłużony czy nie - stał się ulubionym hasłem XXI wieku, ale coraz rzadziej bywa połączony z hasłem "wolność słowa" (nie mówiąc już o takich staroświeckich wartościach, jak prawda, równość wobec prawa itp.). Jeśli papież uważa, że rzeczywiście kogoś uraził i chce wyrazić swój żal z tego powodu, to już jego sprawa, jakkolwiek może się to wydawać naiwne albo strategicznie niesłuszne; ale nikt inny nie ma prawa tego od niego wymagać. Mamy natomiast prawo domagać się swobody wyrażania swoich poglądów - nawet o islamie. I swobody cytowania, kogo nam się podoba - nawet cesarzy Bizancjum (warto przy okazji zauważyć, że muzułmański rozmówca Manuela Paleologa nie zarżnął go za jego słowa ani nie żądał od niego przeprosin, ani nie wyszedł trzaskając drzwiami). Wolność słowa nie jest może cenną wartością dla islamskich ekstremistów; nie była też nigdy tradycyjną wartością w islamie. Nie jest to jednak dobry powód, byśmy my z niej rezygnowali.

I wreszcie - jak długo można za wszystko przepraszać, świetnie wiedząc, że nie o to chodzi i że nic to nie da? Europejska lewica swoją obronę islamu w imię politycznej poprawności, w imię obłudnych haseł "różnorodności", "multikulturalizmu", szacunku dla innych "kultur", zwalczania rasizmu, ksenofobii, islamofobii, swoją polityką ustępstw i łagodzenia, przyczynia się do legitymizacji barbarzyństwa i przemocy. Papież odmówił zrobienia tego i za to powinniśmy być mu wdzięczni. Musiał jednak spróbować załagodzić sytuację; nie mógł pozostać bierny w obliczu ataków na kościoły. Więc zrobił jedyne, co mógł: powiedział, że niezmiernie żałuje, iż jego słowa zostały źle zrozumiane. Więcej wymagać nie można.

Czy Benedykt XVI spodziewał się tak gwałtownej reakcji na swoje słowa? Nie należy wątpić, że świetnie wiedział, co mówi, ale jednocześnie nie sposób przypuszczać, że świadomie dopuścił do ataków na księży i kościoły. Trzeba więc przyjąć, że i on był, mimo wszystko, zaskoczony. Dziwi ta naiwność (bo tak chyba trzeba to nazwać). Być może była ona skutkiem czegoś, co można by nazwać deformacją zawodową: przekonania (właściwego chyba każdemu prawdziwemu człowiekowi wiary) co do dobrej ludzkiej woli - nawet, mimo wszelkiego doświadczenia, dobrej woli muzułmanów. Być może wskutek tego przekonania, wskutek wiary i nadziei z niej płynącej, nie przewidywał, że jego słowa staną się kolejnym pretekstem do kolejnych rzezi. Niestety, tak się stało, i teza Manuela Paleologa, gdyby papież wcześniej miał co do niej jakiekolwiek wątpliwości, została po raz kolejny potwierdzona.

Zapewne istnieją gdzieś ci pokojowi, tolerancyjni, umiarkowani muzułmanie, o których ciągle słyszymy: muzułmanie, którzy nie chcą nikogo przemocą nawracać ani podbijać Europy, by zrobić z niej obszar ummy; którzy chcą żyć według tradycji i praw kraju, w którym mieszkają. Tylko jakoś ich na publicznej scenie nie widać. Zwłaszcza w chwilach takich, jak obecna, gdy bardzo by się przydali, by potępić "ekstremistów" i pokojowo bronić swojej pokojowej wizji islamu, tym samym ją krzewiąc. Zamiast tego protestują razem z ekstremistami albo - w najlepszym wypadku - siedzą cicho. Ze strachu czy z przekonania? Nie wiemy. Nie wiemy też, ilu ich jest. Ale co to zmienia? Cóż z tego, że istnieją, jeśli nie mają żadnej siły, żadnego głosu, żadnych wpływów i najwyraźniej nie wysilają się, by je posiąść? Jak mamy rozumieć zapewnienia ich samozwańczych "reprezentantów", że odrzucają fanatyzm, skoro praktycznie się nań zgadzają (i wraz z resztą żądają przeprosin za każdą krytykę islamu)? Nie zauważyłam też, by europejscy bien-pensants, którzy tak lubią nas zapewniać o ich istnieniu, podejmowali jakiekolwiek próby, by ich odnaleźć i przekonać do wypowiedzenia się - ani żeby walczyli w ich obronie w krajach muzułmańskich, takich jak Iran.

Iran już dawno ogłosił, że chce zniszczyć Izrael. Islamscy ekstremiści już dawno ogłosili, że ich celem jest zniszczenie Zachodu i zawładnięcie nim. Trzeba raz jeszcze to przypomnieć, powtórzyć, a wreszcie - wyciągnąć z tego wnioski. Większość z tego, co tu piszę, jest powtórzeniem: nic nowego bowiem z tych ostatnich wydarzeń nie wynika. I wszystko to powinniśmy już świetnie wiedzieć. Ale wielu mieszkańców Zachodu wciąż daje się nabrać na politykę łagodzenia islamu; wielu też nadal przyjmuje politycznie poprawne równania, takie jak teza, że krytykowanie islamu jest rasizmem, nie lepszym od antysemityzmu. Więc powtórzmy też raz jeszcze, chórem, mały ułamek tej długiej wyliczanki: Theo van Gogh, Hirsi Ali, Salman Rushdie, duńskie karykatury, groźby śmierci regularnie wymierzane przeciwko dziennikarzom, uczonym, historykom, politykom, którzy ośmielają się mówić o islamie cokolwiek, co by nie było pochlebne. I teraz papież. Muzułmanie w krajach muzułmańskich i na Zachodzie mogą bezkarnie nawoływać do zniszczenia Izraela, zabijania niewiernych, wyrzynania żydów i prześladowania chrześcijan; lecz nam, w imię poprawności politycznej, krytykować islamu nie wolno. Ataki i protesty, których dziś jesteśmy świadkami, są, jak wszystkie poprzednie, skutkami tej żałosnej, pomylonej polityki: skutkami ustępstw i łagodzenia. Mówienie w kółko, że obraza, że dialog, że pokojowość, że różnorodność, że szacunek dla innych kultur, całkowicie ignorując istnienie wojującego islamizmu, jest nie tylko szczytem obłudy; jest także polityką zgubną. W przypadku zimnej wojny ze Związkiem Sowieckim wiedzieliśmy, że łagodzenie nie jest słuszną strategią. Od lat wszystko wskazuje na to, że jest równie mało skuteczną, a nawet przeciwskuteczną, w przypadku wojny - coraz gorętszej - z muzułmanami.

Tak, to jest wojna cywilizacji. I jesteśmy w trakcie jej przegrywania. Możemy albo się poddać i nawrócić (jak sugerowano już papieżowi jako najlepsze, a właściwie jedyne, wyjście z sytuacji, które pozwoli mu pozostać przy życiu), albo się bronić i walczyć. Wprawdzie trochę już późno na to, może za późno, ale trzeba próbować. I zacząć, jak Benedykt XVI, od mówienia prawdy.

AGNIESZKA KOŁAKOWSKA