Dzieci są dziełem sztuki
Rz: "Rodziny duże bogactwem i nadzieją Polski" - to tytuł konferencji, którą pani współorganizuje. Nie jest odwrotnie? Czy wielodzietne rodziny to nie obciążenie dla państwa, które musi wydawać mnóstwo pieniędzy na ich świadczenia społeczne?
Joanna Krupska: Wręcz odwrotnie. Duże rodziny odpowiadają interesom państwa i społeczeństwa. W tej chwili wskaźnik urodzeń w Polsce wynosi 1,2 i jest jednym z najniższych w Europie. A to może doprowadzić w przyszłości do załamania finansów publicznych - systemu ubezpieczeń społecznych, świadczeń zdrowotnych. Już w okresie Cesarstwa Rzymskiego mówiło się, że kobieta wypełniła swój obowiązek wobec państwa, jeżeli urodziła troje dzieci. Także dziś rodzina wielodzietna - a więc posiadająca troje lub więcej dzieci - służy po prostu polskiej racji stanu.
Dlaczego model 2 plus 1 jest czymś złym? W takiej rodzinie dziecku można poświęcić więcej czasu i więcej pieniędzy przeznaczyć na jego edukację. Może będziemy mniej licznym, ale lepiej wykształconym społeczeństwem, a na nasze emerytury zapracują imigranci? Tak jest np. w Europie Zachodniej.
Imigracja oznacza ogromne problemy. Często imigranci pochodzą z krajów o odmiennej kulturze i nawet przez kilka pokoleń nie są w stanie się zaadaptować. Wadą modelu 2 plus 1 jest też to, że jedynacy wychowani w takiej rodzinie często też mają najwyżej jedno dziecko. To prowadzi do wymierania społeczeństwa.
Będziemy więc po prostu mniej licznym narodem. Cóż w tym złego?
Problem w tym, że mniej licznym oznacza też coraz starszym. Obciążenie tego pokolenia jedynaków będzie coraz większe. Będą musieli utrzymać coraz większą liczbę starzejących się ludzi. Coraz większe będą więc podatki na emerytury dla tych osób i gospodarka coraz mniej konkurencyjna. Dzieci nie są już tylko prywatną sprawą rodziców. Tak było parę pokoleń temu, kiedy dzieci utrzymywały rodziców i nie było systemu emerytalnego. Po jego wprowadzeniu dzieci, które wychowujemy, pracują na emerytury wszystkich członków społeczności. W związku z tym wychowują się w interesie całego społeczeństwa i przestają być prywatną sprawą.
Jak zatem można pomóc rodzinom wielodzietnym?
Najważniejsza jest zmiana rażąco niesprawiedliwego systemu podatkowego. W Polsce nie ma żadnych ulg dla osób decydujących się na dzieci. Wyjściem może być kwota wolna od podatku na każde dziecko. W czerwcu były minister finansów Stanisław Kluza proponował, żeby wynosiła ona 2800 zł, choć tak naprawdę powinna wynosić 10 tys. zł. Według jego obliczeń na wychowanie trójki dzieci od urodzenia do zakończenia studiów potrzeba miliona złotych! Te pieniądze wykładają wyłącznie rodzice, a państwo nie zwraca im nic, mimo że dzieci są ogromnym kapitałem dla całego społeczeństwa. Obok kwoty wolnej przydałby się też dodatek na wychowanie dzieci. Konieczne jest zastanowienie się nad emeryturami dla matek, które pracują w domu...
Uważa pani, że to przyniesie wzrost przyrostu naturalnego? Na zachodzie Europy na politykę prorodzinną wydaje się bardzo dużo, a przyrost nadal jest niezbyt wysoki.
Ale systematycznie wzrasta. We Francji należy do najwyższych w Europie. Wszelkie prorodzinne zmiany - szczególnie w podatkach - nie skutkują od razu. Ich efekty widać jednak po latach. Jak ktoś nie chce mieć dzieci, to żadne pieniądze go nie przekonają. To kwestia modelu kulturowego. Dla wielu młodych ludzi najważniejsza jest nie rodzina, ale kariera zawodowa. Oczywiście obserwujemy kryzys więzi i wartości - znacznie szerszy niż kryzys rodziny. Prorodzinna polityka państwa nie jest wszystkim, ale ona też tworzy określoną atmosferę, jest jednym z czynników branych pod uwagę przy podejmowaniu decyzji o posiadaniu dzieci.
Przepraszam za osobiste pytanie - dlaczego pani zdecydowała się na siedmioro dzieci?
Kiedy poznaliśmy się z mężem, mieliśmy swoje pasje. Uznaliśmy jednak, że to, co najlepiej możemy zrobić wspólnie, to przekazać nowe życie. To najpiękniejsza twórczość, jaka istnieje. Dzieci są czymś w rodzaju dzieła sztuki. A dziś najlepsze, co możemy zrobić, to towarzyszyć im w rozwoju. Rozmowa z Joanną Krupską