20 października 2006

Polska - Rosja. Nowe otwarcie?

Źródło: Rzeczpospolita: Polska - Rosja. Nowe otwarcie?
14.10.2006

Po wizycie w Warszawie szefa rosyjskiej dyplomacji Siergieja Ławrowa jedni krytycznie dowodzili, że była ona pusta i pozbawiona konkretów. Inni, wręcz przeciwnie: oto, po latach zastoju, w stosunkach polsko-rosyjskich dokonał się kolejny przełom i teraz wszystko pójdzie już jak z płatka. Wkrótce spotkanie premierów, potem prezydentów...

Obie opinie są typowe dla sposobu, w jaki opisujemy relacje między Moskwą i Warszawą, miotając się między negacją i krytycznym przyjmowaniem wszystkiego, co płynie z Rosji, a niczym nieuzasadnionym optymizmem. Podobny scenariusz już kilkakrotnie przerabialiśmy. Po raz ostatni - kilka lat temu, po gwałtownym ochłodzeniu stosunków, gdy Warszawa uznała za persona non grata kilku dyplomatów rosyjskich podejrzewanych o szpiegostwo, a Kreml odpowiedział tym samym, nakazując opuszczenie Rosji całej grupie pracowników polskiej ambasady.
Zabłąkany kraj

Ostatnie "zlodowacenie" było jednak o wiele głębsze i poważniejsze. Udział Polski w rozwiązaniu kryzysu na Ukrainie; to, że Warszawie udało się w dużej mierze zmobilizować europejską opinię w obronie pomarańczowej rewolucji, potraktowano w Moskwie jako bezpośrednie wyzwanie rzucone Rosji, która cały obszar WNP traktuje jako swoje dominium, a Polskę - jako historycznego rywala konkurującego o wpływy na obszarze między Rosją i Zachodem. I chociaż pierwszy szok dość szybko minął - zwłaszcza gdy okazało się, że mimo polskich zabiegów Europa nie pali się zbytnio do rozpinania swego parasola nad Ukrainą - to jednak uraz i poczucie potencjalnego zagrożenia pozostały.

Do tego doszedł jeszcze jeden czynnik. W warunkach wielkiej hossy na rynkach paliwowych Moskwa zaczęła na nowo definiować swoją politykę zagraniczną, uznając, że ropa i gaz mogą być znacznie skuteczniejszym instrumentem w realizacji jej celów mocarstwowych aniżeli klasyczne środki dyplomatyczne. Tymczasem Warszawa, już jako pełnoprawny członek Unii, nieustannie to kwestionowała; nie tylko sprzeciwiała się budowie gazociągu północnego - tak ważnego z punktu widzenia rosyjskiej strategii - ale jeszcze występowała z irytującymi Kreml projektami dotyczącymi wspólnej polityki energetycznej itp.

Wszystko to wpływało na wybór strategii dyplomatycznej Moskwy wobec Warszawy. Jej celem była maksymalna izolacja Polski w Europie, a środkiem - budowanie negatywnej opinii wśród jej unijnych partnerów, jako kraju cierpiącego na rusofobię, a przez to niezdolnego do racjonalnych działań na scenie europejskiej.

Dał temu wyraz Siergiej Karaganow, szef Rady Polityki Zagranicznej i Obronnej. "Polska - mówił wiosną tego roku - znów stała się chorym człowiekiem Europy wytykanym palcami przez niemal wszystkich na kontynencie: Francuzów, Niemców, a nawet Litwinów. W najlepszym razie postrzegana jest jako koń trojański Stanów Zjednoczonych w Europie, w najgorszym - uważana za przykład kraju, który podąża w nieznanym kierunku i który stał się nieprzewidywalny...". Dwa miesiące później pytany o perspektywę polsko-rosyjskiego spotkania na szczycie, dowodził: Nie bardzo wiem, czego miałoby ono dotyczyć i jaki kształt miałoby przyjąć. Jeśli Warszawa ma jakieś konstruktywne propozycje, to Moskwa nie ma nic przeciwko poprawie naszych stosunków. Na razie jednak jest oczywiste, że Polska stała się czarną owcą w Europie. Nie wiem więc, dlaczego Rosjanie mieliby pomagać w poprawianiu złej opinii, jaką Polska zyskała na forum europejskim...

Stanowisko wyrażone przez wpływowego rosyjskiego politologa można było uznać nieomal za wykładnię oficjalnej polityki Moskwy. Zwłaszcza że podobnie wypowiadali się inni - np. uważany za doradcę prezydenta Putina Gleb Pawłowski. I trudno się dziwić satysfakcji, z jaką media rosyjskie, komentując sytuację w Polsce, ograniczały się do obszernego cytowania komentarzy prasy zachodniej bardzo krytycznych wobec tego, co dzieje się w naszym kraju.

Zbędny konflikt

Zamiast sprzeczać się o ocenę wizyty ministra Ławrowa, najpierw należałoby zapytać: dlaczego Moskwa właśnie teraz zdecydowała się na odmrożenie stosunków i - po drugie - czy kierowały nią motywy taktyczne, czy też strategiczne, długofalowe?

Chyba jednak raczej te pierwsze. Andrzej Nowak ma oczywiście rację, gdy pisze (" Rz" 5.10), że długofalowym celem Moskwy może być - tak jak w minionych dziesięcioleciach - dążenie do stopniowego usunięcia Ameryki z Europy oraz ostateczny upadek wspólnoty euroatlantyckiej i podtrzymującej ją konstrukcji ideowej Zachodu". W końcu Rosja niejednokrotnie dawała jednoznacznie do zrozumienia, że najkorzystniejszym dla niej modelem ładu światowego i europejskiego - zwłaszcza w okresie, gdy sama przeżywa kłopoty - byłby model "koncertu mocarstw". W niczym nie umniejszając znaczenia geopolitycznej analizy prof. Nowaka, wydaje mi się jednak, że o zmianie dotychczasowego stanowiska Moskwy wobec Warszawy, to że zrezygnowała ona z prowadzonej dotąd polityki izolacji Polski, zadecydowały względy taktyczne, a przede wszystkim przygotowywana przez Rosję, nazwijmy to tak, ofensywa europejska.

W roku przyszłym wygasa dziesięcioletni układ o partnerstwie i współpracy między Unią Europejską oraz Rosją i trzeba przygotować nowy. Dotychczas Moskwa z wielką rezerwą odnosiła się do obowiązującego układu. Zapisany w nim mechanizm konsultacji politycznych funkcjonował wprawdzie bez większych zgrzytów, za to znaczna część zapisów ściśle ekonomicznych pozostała wyłącznie na papierze. Także kolejne dokumenty, przyjęta w 1999 r. unijna wspólna strategia oraz późniejsza o kilka miesięcy rosyjska strategia średniookresowa więcej mówiły o różnicach dzielących obie strony niż o wspólnocie. Wynikało to być może stąd, iż Moskwa traktowała ten układ jako coś wymuszonego. Choćby przez to, że podpisany został w połowie lat 90., gdy osłabiona Rosja pogrążała się w coraz większym kryzysie i chaosie.

Teraz sytuacja jest inna.

Dzięki koniunkturze naftowej rosyjskie rezerwy walutowe osiągnęły poziom 300 mld dolarów i wciąż rosną. Rosja czuje się już równorzędnym partnerem Unii i próbuje narzucić jej wygodne dla siebie rozwiązania. Tydzień po wizycie ministra Ławrowa w Warszawie do Niemiec udał się prezydent Władimir Putin. Przywiózł atrakcyjną ofertę. Krótko przed podróżą szef Gazpromu ogłosił, że bogate złoże sztokmanowskie na Morzu Barentsa Rosja będzie zagospodarowywała własnymi siłami, bez udziału obcych inwestorów, a wydobywany z niego gaz ziemny będzie kierowany za pośrednictwem gazociągu północnego do Niemiec, a stąd rozsyłany do innych odbiorców europejskich. Nie zaś, jak wcześniej sugerowano, do Stanów Zjednoczonych.

Moskiewski dziennik " Kommiersant", który podał tę wiadomość, uznał to za zasadniczą zmianę strategii energetycznej Rosji. W myśl nowej koncepcji Federacja Rosyjska ma być podstawowym dostawcą paliw i energii dla Europy, a Niemcy jej głównym partnerem energetycznym oraz rzecznikiem Rosji w Unii Europejskiej. Moskwa proponuje przyspieszenie budowy wspólnego obszaru energetycznego oraz synchronizację systemów energetycznych Rosji i UE. W zamian chce przede wszystkim otwarcia dla rosyjskich inwestycji - głównie w energetyce. No i bardzo zdecydowanie występuje przeciwko projektom przyjęcia wspólnej polityki energetycznej Unii, o co z kolei gorąco zabiega Warszawa.

Moskwa bardzo liczy też na to, że w okresie, gdy Niemcy przejmą przewodnictwo w UE, łatwiej będzie lobbować rosyjskie interesy, a także uzgodnić korzystne dla Rosji zapisy w nowym układzie o partnerstwie i współpracy. W tym kontekście wizytę ministra Ławrowa w Warszawie można potraktować - z jednej strony - jako próbę sprawdzenia gotowości Polski do kompromisu w sprawach dla Moskwy najważniejszych (gazociąg północny, polityka energetyczna itp.), a z drugiej - chodziło również o zmianę wizerunku Rosji jako kraju skonfliktowanego z Polską choćby dlatego, aby nie stawiać w trudnej sytuacji kanclerz Angeli Merkel, z którą Kreml wiąże tak duże nadzieje.

Za dużo retoryki

Jakkolwiek by oceniać wizytę Ławrowa, należy potraktować ją jako swego rodzaju zaproszenie do nowej gry. To zaś wymaga istotnej korekty naszej polityki wobec Rosji, a właściwie, jak słusznie pisał wiosną tego roku Zdzisław Najder, stworzenia jej na nowo, bo jak dotąd mieliśmy jedynie jej ideologię.

Kiedyś sytuacja była jasna. Chodziło o zneutralizowanie sprzeciwów Moskwy, gdy zabiegaliśmy o członkostwo w NATO i UE. Później wznieśliśmy się na szczyty, angażując się w rozwiązanie konfliktu na Ukrainie. I znowu utknęliśmy, gdy okazało się, że rzeczywistość ukraińska jest o wiele bardziej skomplikowana i raczej trzeba się nastawiać na długi marsz. W tym samym czasie, przy okazji prawie każdego spotkania na szczycie, przytaczaliśmy stale ten sam protokół rozbieżności, ze sprawą Katynia, żeglugi w Cieśninie Pilawskiej czy rosyjskich nieruchomości w Polsce, a od niedawna także gazociągu północnego oraz blokady polskiego eksportu mięsa. Jednocześnie chcieliśmy uchodzić w Unii za specjalistów od Rosji, za tych, którzy znają ją i czują lepiej od innych. I jest w tym wiele racji. Tyle że na co dzień najczęściej byliśmy więźniami własnych, negatywnych emocji, dając im upust w retoryce. I jeszcze pół biedy, jeśli czynili to dziennikarze i publicyści. Gorzej, że w podobnym tonie często wypowiadali się również politycy, co było zupełnie niezrozumiałe dla Europy przyzwyczajonej do uprawiania dyplomacji w kategoriach Realpolitik.

Powtarzam: tu nie chodzi o to, aby ustępować Moskwie w sprawie gazociągu północnego. W końcu, co piszę od lat, obowiązuje jakaś hierarchia interesów strategicznych - politycznych i gospodarczych. Chodzi natomiast o zmianę samego podejścia, stylu uprawiania polityki. Bo obecny, oparty w dużej mierze na wspomnianych negatywnych emocjach, zwyczajnie okazuje się nieskuteczny.

Nowe i stare rury

Musimy nauczyć się grać na wielu fortepianach, z pełną świadomością, że Rosja jest ważnym, ale bynajmniej niejedynym i na pewno nie najważniejszym układem odniesienia dla naszej polityki zagranicznej; że trzeba traktować ją, jak każde inne państwo, które - czy nam się to podoba, czy nie - po swojemu formułuje swoje interesy i ich broni. Naszym zadaniem jest natomiast maksymalnie skuteczna obrona własnych, byle jasno i sensownie zdefiniowanych. I z tego, a nie z retoryki, powinni być rozliczani nasi politycy.

Potrzebne jest też to, co nazwałbym pozytywną dyplomacją wobec Rosji. Przykład? Z wyliczeń ekspertów (Mirosław Grelik, " Rz" z 4.04.2006) wynika, że za kilka lat, nawet po zbudowaniu gazociągu północnego, może zabraknąć mocy przesyłowych, aby zaspokoić zapotrzebowanie Europy na rosyjski gaz ziemny. Mówiąc krótko: trzeba będzie budować nowe rurociągi. Może więc, niezależnie od starań o dywersyfikację europejskich dostawców gazu, warto byłoby wystąpić z polską inicjatywą powołania międzynarodowego konsorcjum do budowy odkładanej od lat drugiej nitki gazociągu jamalskiego? - Mogłoby to być interesujące i dla Europy, i dla Rosji, a sama propozycja byłaby znaczącym sygnałem politycznym...

Wreszcie, musimy zdawać sobie sprawę, że w układzie bilateralnym zawsze będziemy wobec Moskwy partnerem słabszym. Choćby dlatego, że - jak otwarcie pisze Irina Kobrinskaja (" Rz" z 5.10) - Polska i Rosja występują, używając języka bokserskiego, w różnych kategoriach wagowych.

Z tego oczywiście wcale nie wynika, że mamy rezygnować z bezpośrednich kontaktów. Przeciwnie. Nie jesteśmy też tak słabi i tak bezradni, jak sugerują niektórzy. Chodzi o coś innego - o skuteczne wykorzystanie naszego głównego obecnie atutu: członkostwa w Unii. Dlatego z uporem będę powtarzał, że obecnie skuteczność polityki na Wschodzie, w tym również wobec Rosji, w znacznie większym stopniu zależy od naszej pozycji w Unii Europejskiej aniżeli od bezpośrednich relacji z Moskwą. I jeśli - jak słusznie pisał Sławomir Dębski w "Polskim Przeglądzie Dyplomatycznym" - chcemy cokolwiek osiągnąć, to powinniśmy dążyć do zbudowania wobec Rosji wspólnej polityki Unii, a przynajmniej jej największych państw członkowskich.

To nie będzie łatwe, bo wymaga zbudowania swego rodzaju wspólnoty interesów, a więc również różnego rodzaju kompromisów. Wreszcie, wymagać będzie bardzo umiejętnej dyplomacji, choćby wobec Niemiec, które - jak pisał przed tygodniem Paweł Zalewski (" PlusMinus" z 7-8.10) - dokonują zasadniczej korekty paradygmatu swojej polityki, stały się europejskim supermocarstwem i są gotowe realizować własne interesy, nawet kosztem ważnych, regionalnych partnerów. Tylko czy jest inne rozwiązanie, skoro bez uwzględnienia wspomnianego "komponentu europejskiego" nasza polityka wschodnia, także wobec Rosji, będzie nieustannie buksowała? To abecadło, dlaczego więc tak często o tym zapominamy?

Gramy w orkiestrze

Prezydent Lech Kaczyński powtarza, że poprawa stosunków z Moskwą będzie procesem długofalowym. I ma sto procent racji. Spotkanie prezydentów Polski i Rosji, do którego w końcu dojdzie, nie jest celem samym w sobie. Może ono pomóc w uspokojeniu nastrojów, dać impuls do wznowienia dialogu. I niewiele więcej. Przełomów mieliśmy dość, a potrzebna jest zwyczajna, racjonalna i elastyczna polityka. Zimna do bólu. I nie tylko reaktywna, dyktowana bieżącymi wydarzeniami, ale - inicjatywna, wybiegająca w przód, oparta na chłodnej analizie tego, jaka może być Rosja (i Europa) za lat dziesięć czy 20. Mówiąc krótko: jeśli już mamy grać na wielu fortepianach, a faktycznie w orkiestrze symfonicznej, to starajmy się przynajmniej nie fałszować.

SŁAWOMIR POPOWSKI