15 sierpnia 2006

Za zdradę Allaha groziła mu śmierć - Chrześcijanie na celowniku

Źródło: Rzeczpospolita: Za zdradę Allaha groziła mu śmierć - Chrześcijanie na celowniku
08.08.2006

Szariat, prawo obowiązujące w krajach islamskich, wymaga od muzułmanów, by byli absolutnie wierni swojej religii. Jeśli któryś zaprzeczy istnieniu Allaha, jeśli powie, że to nie on był stworzycielem świata, jeśli zakwestionuje cnoty proroka Mahometa - zostanie skazany na śmierć.

Taki los czekał Afgańczyka Abdula Rahmana. Gdy jego rodzina dowiedziała się, że przeszedł na chrześcijaństwo, wydała go policji. Afgański sąd nie miał wątpliwości, że za swój czyn powinien zostać skrócony o głowę. I w ten sposób w marcu o zwyczajnym człowieku, który zmienił wiarę, usłyszał cały świat.

Abdul Rahman został apostatą 16 lat wcześniej, gdy w Pakistanie zajmował się uchodźcami ze swojego kraju. Potem wyjechał do Niemiec. Zdecydował się jednak na powrót do Afganistanu, by zaopiekować się córkami. Był 2002 rok, Amerykanie właśnie obalili reżim talibów, a popierane przez nich władze szykowały się do demokratyzacji kraju.

Dużo się zmieniło przez następne cztery lata. Prezydent Hamid Karzaj dwukrotnie przeprowadził wybory, a po żmudnych konsultacjach z afgańskimi duchownymi władzom udało się przyjąć konstytucję. Wiele jednak zostało po staremu. Wraz z Abdulem Rahmanem odżyły wspomnienia Afganistanu doby talibów - islamskich fanatyków, których religijna obsesja ogarnęła tak bardzo, że zdecydowali się nawet na zniszczenie liczących ponad tysiąc lat posągów Buddy w Bamianie.

Wokół 41-letniego chrześcijanina rozpętała się krótka, ale gwałtowna wojna między Zachodem a islamskimi duchownymi. Karzaj znalazł się między młotem a kowadłem. Z jednej strony nie chciał ignorować presji sponsorujących afgańską demokrację Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej, z drugiej zaś nie mógł tak po prostu odrzucić roszczeń islamistów. Okrzyknięta jako udany kompromis afgańska konstytucja tylko dolewała oliwy do ognia: uznawała jednocześnie prawa człowieka i szariat - wykluczające się nawzajem.

Abdula Rahmana mogło uratować tylko orzeczenie, że nie jest w pełni władz umysłowych. I kiedy na taki kompromis zgodzili się duchowni, wydawało się, że sprawa znajdzie swój szczęśliwy finał. Znalazła, ale nie od razu. Wprawdzie sąd zrezygnował z procesu, ale oburzeni radykałowie w Zgromadzeniu Narodowym orzekli, że sędziowie ulegli naciskom Zachodu i Abdul Rahman nie będzie mógł opuścić Afganistanu. Gdy jednak spór o jego losy rozgorzał na nowo, 29 marca ówczesny premier Włoch Silvio Berlusconi poinformował, że problemu już nie ma, bo afgański chrześcijanin właśnie wylądował w Rzymie.