19 lipca 2006

Świat stanął na głowie - konflikt izraelsko-libański

Źródło: Rzeczpospolita: Świat stanął na głowie
19.07.2006

Reakcja izraelska przybrała formę zbiorowej kary, zmuszając rząd Szwajcarii do oświadczenia, że działania Izraela są zbrodniami wojennymi


Ironią obecnej wojny izraelsko-libańskiej jest całkowita zamiana ról. Hezbollah, nazywany przez Izrael i USA organizacją terrorystyczną, zachowuje się jak tradycyjna armia; dumny ze swych sił zbrojnych Izrael - jak państwo terrorystyczne. Jak dotąd militarne działania Hezbollahu są bardziej precyzyjne i bardziej obliczalne, podczas gdy Izrael traci wiarygodność w szybkim tempie. Dotychczasowe werbalne wystąpienia krajów arabskich przeciwko Izraelowi, jaki i ich słowne poparcie dla antyizraelskich ataków, zmieniły się w ataki przeciwko organizacji, która zadaje Izraelowi straty w odpowiedzi na jego agresję.

Od ostatnich wyborów parlamentarnych w Libanie (odbyły się w maju zeszłego roku - przyp. tłum.) Hassan Nasrallah, przywódca Hezbollahu, wzywa nowy rząd libański - w którym zasiadają także członkowie jego partii - do zajęcia się kwestiami nierozwiązanymi po poprzednim sporze z Izraelem. Są nimi okupowane libańskie farmy Szeba oraz około dwudziestu Libańczyków, pozostających w izraelskich więzieniach. Premier Libanu Fuad Siniora apelował co prawda o rozwiązanie tych spraw podczas wizyty w Waszyngtonie, jednak bez żadnego skutku. Izrael trzyma w swoich rękach ten niewielki, choć strategiczny, kawałek ziemi (farmy Szeba - przy. tłum.), twierdząc, iż należy on do Syrii i że opuści go dopiero, gdy dojdzie do wynegocjowanego porozumienia z Damaszkiem. W rezultacie, choć Syria i Liban zgodnie podkreślają, że farmy Szeba są libańskie, nic się nie zmienia. Również - w kwestii Libańczyków pojmanych przez Izrael podczas okupacji południowego Libanu (1982 - 2000). Izrael odmawia ich zwolnienia bez wcześniejszego porozumienia pokojowego pomiędzy nim a Libanem.

Na sercu Hezbollahowi leży także obecna sytuacja Palestyńczyków. Hezbollah uważa się bowiem za patriotyczny ruch libański, ale również arabski i muzułmański. Od czasu gdy naród palestyński demokratycznie wyłonił swoje władze, które nie przypadły do gustu Amerykanom i Izraelczykom, ci arbitralnie nałożyli na Palestyńczyków sankcje gospodarcze, zabraniając przekazywania im środków nawet z krajów arabskich i muzułmańskich. Izrael nie zwraca Palestyńczykom podatków i ceł, które zbiera w imieniu władz palestyńskich, jak również odrzuca ponawiane przez stronę palestyńską propozycje zawieszenia broni. Chce, by Palestyńczycy zaprzestali wystrzeliwania domowej roboty rakiet Kassam, jednocześnie nie zamierzając rezygnować z zamachów na palestyńskich przywódców.

Problemem Palestyńczyków i Libańczyków są także więzieni przez Izrael ich rodacy. W izraelskich więzieniach znajduje się blisko 10 tysięcy Palestyńczyków, z których tysiące są przetrzymywane bez jakiegokolwiek formalnego oskarżenia czy rozprawy. Podobnie jak w wypadku Fuada Siniory, umiarkowany palestyński przywódca Mahmud Abbas na próżno próbował doprowadzić do ich uwolnienia. Nawet palestyńscy chłopcy, kobiety i osoby chore są przetrzymywane w więzieniach bez jakiegokolwiek widoku na zwolnienie. Od kiedy Izrael jednostronnie wycofał się ze Strefy Gazy, odrzuca także liczne wezwania do uwolnienia tych więźniów, którzy są jej mieszkańcami. Rządzący w Autonomii Palestyńskiej Hamas, który przez 18 miesięcy przestrzegał jednostronnego zawieszenia broni, publicznie zapowiadał, że będzie porywał izraelskich żołnierzy, jeśli nie zostaną zwolnieni palestyńscy więźniowie. Gdy rzeczywiście do tego doszło i został porwany jeden żołnierz, Izrael zareagował w sposób nieproporcjonalnie brutalny.

Podobnie w Libanie. Przywódca Hezbollahu wielokrotnie zapowiadał, że jeśli Izrael nie zwolni przetrzymywanych Libańczyków, jego organizacja będzie zatrzymywać izraelskich żołnierzy, by dokonać później wymiany. W tym roku Hezbollah podjął dwie takie próby, ale się nie powiodły. Kiedy więc Izrael uderzył na Strefę Gazy, a jednocześnie w Libanie stało się oczywiste, że słaby i proamerykański premier nie jest zdolny nic zrobić w sprawie więźniów, Hezbollah uznał, że oto nadszedł czas, by działać.

Ujęcie przez tę organizację dwóch Izraelczyków było efektem klasycznej operacji wojskowej: zaatakowany został cel militarny, zniszczony czołg, zabito ośmiu żołnierzy, a pojmano dwóch. A mimo to, podobnie jak i w Palestynie, tego rodzaju działania nazywane są terrorystycznymi, a Izrael - tak jak w przypadku Libanu - reaguje na nie w sposób absolutnie niewspółmierny. Wysadzane są mosty, niszczone elektrownie, a na mieszkańców, tak Strefy Gazy, jak i Libanu, nałożono całkowicie nielegalny zakaz przemieszczania się. Nieproporcjonalna reakcja izraelska przybrała formę zbiorowej kary, zmuszając zwykle milczący rząd Szwajcarii do oświadczenia, iż działania Izraela są zbrodniami wojennymi oraz że w sposób oczywisty gwałcą konwencje genewskie. Ponieważ terroryzm jest definiowany jako masowy atak na ludność cywilną, obliczony na zmuszenie jej do wywarcia presji na własny rząd i tym samym zmianę jego stanowiska - tego, co robi Izrael w Strefie Gazy i Libanie nie da się w żaden sposób odróżnić od innych, klasycznych form terroryzmu.

W porównaniu z dotychczasowymi konfliktami arabsko-izraelskimi, ta ostatnia runda walk ma jednak całkowicie nowy aspekt: Iran. Ponieważ Hezbollah jest ruchem szyickim, utrzymującym bliskie związki z Iranem, w konflikcie pojawił się nowy podmiot, co - ze względu na napięcia między Zachodem i Teheranem - spowodowało, że to, co rozpoczęło się jako graniczny atak, nagle przybrało wymiar regionalny. Izraelczycy wykorzystali okazję do rozprawienia się raz na zawsze z "lokalnym pełnomocnikiem Iranu", zwłaszcza że mają ciche poparcie Stanów Zjednoczonych.

Proamerykańskie kraje arabskie dołączyły do Waszyngtonu w wyrażaniu swego zaniepokojenia z powodu irańskiego aspektu całej sprawy. Egipt, Jordania i Arabia Saudyjska wystąpiły z krytyką działań Hezbollahu, poprzedzoną ich całkowitym milczeniem wobec izraelskich ataków na Strefę Gazy. Umiarkowane państwa arabskie obawiają się bowiem tego, co postrzegają jako potencjalnie niebezpieczną oś: Hamas - Hezbollah - Syria - Iran oraz (prawdopodobnie proirański) - rząd w Iraku.

W tej sytuacji niewinni Palestyńczycy i Libańczycy tkwią uwięzieni w konflikcie, w którym dokonała się całkowita zmiana ról: byli "terroryści" atakują cele militarne, armia izraelska atakuje cywilów i niszczy infrastrukturę, kraje arabskie milczą, a nawet oponują, gdy arabski ruch partyzancki wykazuje się odwagą i odnosi sukcesy w walcem z izraelskim prześladowcą. Nastały naprawdę dziwne czasy.

DAOUD KUTTAB, Dziennikarz, dyrektor Instytutu Współczesnych Mediów na (arabskim) Uniwersytecie Jerozolimskim, szef AmmanNet, pierwszego arabskiego radia internetowego, tłum. mah