Knut i piernik po raz trzeci - stosunki Polski z Rosją
05.10.2006
DWUGŁOS Czy poprawią się stosunki Polski z Rosją?
Utrudnienia w handlu z Rosją, odblokowanie żeglugi elbląskiej, słowne pojedynki wokół gazociągu północnego, sprawa Ukrainy i jej geopolitycznej orientacji to tylko niektóre kamyki mozaiki, nad którą pochylają się badacze naszej polityki wschodniej. Często słyszy się, że za całe zło w naszych stosunkach z Moskwą odpowiada polska polityka historyczna: powtarzające się oskarżenia pod adresem rosyjskiej historycznej pamięci, która nie chce przyjąć odpowiedzialności za zbrodnię katyńską i szuka jej fałszywych ekwiwalentów po stronie polskiej. Jeśli tylko zostawimy historię historykom - dowodzi się - to i nad naszymi relacjami z Rosją zaświeci w końcu słońce... Nie podzielam tej nadziei, podobnie jak nie wierzę w żaden uzdrawiający skutek spotkania prezydenta Putina z prezydentem Kaczyńskim.
POWÓD ŻYCZLIWOŚCI
Przypomnijmy: prezydent Rosyjskiej Federacji już dwa razy wykonał gest sugerujący możliwość historycznego pojednania. Najpierw uczynił to prezydent Jelcyn, 24 sierpnia 1993 roku prosząc Polaków przed krzyżem katyńskim na Powązkach o wybaczenie zbrodni. W styczniu 2002 roku prezydent Putin złożył kwiaty pod warszawskim pomnikiem upamiętniającym walkę bohaterów Polski Podziemnej o niepodległość - także od sowieckiego Wielkiego Brata. Oba te gesty, tylko pozornie związane z polityka historyczną, miały jednak drugie dno, o wiele istotniejsze dla Moskwy. W pierwszym przypadku prezydent Jelcyn chciał ostudzić zapał Polaków do NATO. W drugim prezydent Putin tworzył atmosferę, która miała sprzyjać pokojowej ekspansji rosyjskiego monopolu energetycznego na polski rynek (chodziło o przygotowywaną wówczas próbę przejęcia gdańskiego Naftoportu przez rosyjski Łukoil). I dwa razy się nie udało. Czy możemy się więc dziwić, że Pałac Prezydencki nie ma dobrej opinii na Kremlu?
Może się jednak doczekamy na jeszcze jeden taki gest. Widać już nawet ewentualny powód nawrotu życzliwości i dobrej woli ze strony Moskwy; to kwestia decyzji w sprawie ulokowania w Polsce istotnego elementu amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Najpierw pojawił się knut - szef sztabu armii rosyjskiej generał Jurij Bałujewski już w grudniu ubiegłego roku zapowiedział, jakie to konsekwencje dla Polski, z militarnymi włącznie, pociągnie za sobą jej wejście do tego "antyrosyjskiego spisku". Teraz więc pojawia się piernik - wizyta prezydenta Rosji w Warszawie. Jeśli tylko będzie miał realną nadzieję na to, że Polska wycofa się z amerykańskiego programu - prezydent może tu przyjechać nawet uśmiechnięty!
POLITYKA NIE-HISTORYCZNA
Nie sądzę jednak, by nawet przy takiej okazji gotów był do symbolicznej i tylko na użytek Polaków uczynionej reinterpretacji historycznego dziedzictwa, które reprezentuje jako gospodarz Kremla. Tu bowiem podkreślić koniecznie trzeba zasadniczą zmianę, jaka się dokonała w Rosji między rokiem 1993 - czasem "wczesnego Jelcyna" - a jesienią 2006 - czasem "dojrzałego Putina". W tej pierwszej była widoczna gotowość do symbolicznego bodaj rozliczenia z totalitarną przeszłością systemu sowieckiego, od której Jelcyn chciał wówczas Rosję odciągnąć. W Rosji obecnej - tak oficjalnej, rządowej, jak i w opiniach ulicy - dominuje duch syntezy tego co najbardziej imperialne w spuściźnie sowieckiej i rosyjskiej. Nie tylko Katyń, ale także pakt Ribbentrop-Mołotow, a nawet największe zbrodnie Stalina na obywatelach samego ZSRR, są dziś w Rosji albo przemilczane, albo wręcz bronione jako mądre posunięcia służące wielkości rosyjskiego mocarstwa. Ci, którzy o tych zbrodniach w Rosji pamiętają (a jest ich wciąż jednak nie mało), traktowani są jako dysydencki, szkodliwy margines.
Dziś na uznanie naszej perspektywy historycznej przez Moskwę nie możemy liczyć. Ale też pamiętajmy: owa polska perspektywa - w dużym stopniu staje się tożsama z perspektywą historyczną tych Rosjan, którym owa sowiecko-imperialna synteza nie przypadła do gustu. Jeśli ją przekreślimy, to zaakceptować powinniśmy także przekonanie, że Rosja nie zasługuje na nic innego, jak tylko na rządy twardej, brutalnej nawet ręki - bez szans na demokrację zachodniego typu. Jeśli zaś będziemy jej bronić nadal - to już na pewno przeciw prezydentowi Putinowi, ale może za to nie bez szans na poparcie i owej innej, słabej teraz Rosji, oraz wcale niemałej części opinii politycznej Europy oraz Ameryki. Tej występującej przeciwko pacyfikacji Czeczenii, eliminacji niewygodnych biznesmenów (Chodorkowski), czy opozycyjnie nastawionych wobec imperialnego centrum peryferii ( ostatnio Gruzja).
GEOPOLITYCZNA TARCZA
Jeśli Rosja zechce podjąć z Warszawą poważny dialog polityczny, to w imię jakichś interesów. Sprawa wejścia Polski do NATO, bulwersująca Rosjan w roku 1993, czy sprawa głośnego sprzeciwu Warszawy wobec budowy gazociągu bałtyckiego "Putin-Schroeder" mają w tej perspektywie kontynuację i dopełnienie właśnie w kwestii obecności amerykańskiej tarczy antyrakietowej na polskiej ziemi.
Rosja wciąż jako głównego rywala na geopolitycznej szachownicy traktuje Stany Zjednoczone. Sprzeciw wobec poszerzania NATO wynikał z tego właśnie przeświadczenia i z tego wynika także stopniowe, ale coraz bardziej efektywne w ostatnich latach, zbliżanie się Rosji do Unii Europejskiej, a zwłaszcza jej "twardego jądra" francusko-niemieckiego. W tle tego procesu, wzmocnionego realizowaną przez Putina strategią uzależniania całej Europy od rosyjskich surowców energetycznych, znajduje się intencja geopolityczna: tworzenia rosyjsko-europejskiej "osi dobra". Tracąca rozmach Unia może poszukać nowego rozpędu dla swych ambicji uczestniczenia w wielkiej grze o przyszłość świata we współpracy ekonomicznej, ale i politycznej, z rosyjskim neoimperium.
Myśl taka jest bliska, coraz bliższa, wielu poważnym politykom Francji, Niemiec, Włoch. Oczywiście, miewają jeszcze miejsce spory Rosji z Unią o wpływy na Ukrainie (zaostrzone przy polskim uczestnictwie podczas pomarańczowej rewolucji), w Mołdawii czy Gruzji. Oczywiście, Rosja stara się demonstrować od czasu do czasu, iż ma do wyboru także inne możliwości: strategicznego partnerstwa z Chinami, albo - ponad Europą - nawet z USA. Logika problemów ekonomicznych, demograficznych, a także pewnej tradycji politycznej (żywej na osi Moskwa - Berlin - Paryż) popycha jednak Rosję i Europę, przynajmniej tę starą, kontynentalną, do zbliżenia. Może więc alternatywą dla Eurabii jest właśnie Eurosja? Jej układem odniesienia jest i pozostanie jednak nie świat islamu, ale Ameryka. Tymczasem prawdziwą alternatywą dla Eurosji jest kruche dziś i coraz słabsze pojęcie Zachodu: wspólnoty euratlantyckiej.
POLSKA NA PRZESZKODZIE
Kraje "młodoeuropejskie" (jak z upodobaniem podkreśla się w Moskwie ich dystans wobec starej, "prawdziwej" Europy) ze swym ujawnionym w czasie wojny z Irakiem nastawieniem proamerykańskim przeszkadzają w realizowaniu długofalowego scenariusza tworzenia Eurosji. Przoduje w tym Polska, która ze swoim historycznym "uprzedzeniem" do współpracy rosyjsko-niemieckiej ponad jej głową, a także ze swymi ambicjami odgrywania aktywnej roli na obszarze dawnej Rzeczypospolitej, staje się kanałem wpływów amerykańskich, traktowanych jako przeciwwaga dla tendencji neoimperialnych w Rosji.
Może to błąd, z którego pora jeszcze się wycofać? Tak radzi część obserwatorów naszej polityki zagranicznej, którzy szansy dla Polski upatrują w roli aktywnego łącznika między Rosją a Unią Europejską, do której ma nas predestynować samo geograficzne położenie. Ale w obecnym układzie rywalizacji na kurczącej się mapie świata i jego zasobów oznacza to zgodę na stopniowe usunięcie Ameryki z Europy, ostateczny upadek wspólnoty euratlantyckiej i podtrzymującej ją konstrukcji ideowej Zachodu. Te wielkie problemy zdają się ogniskować dziś wokół problemu obecności - lub nieobecności - amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Polsce. Jeśli nie widać tego dziś w Warszawie, to, zaręczam, doskonale widać to w Moskwie.
0 Comments:
Prześlij komentarz
<< Home