08 lutego 2006

Czego świat nie wie o Ameryce

Żródło: Rzeczpospolita
04.02.2006

Ameryka uchodzi za najbardziej kapitalistyczny kraj na świecie, ale wcale nim nie jest, a w nadchodzącej przyszłości będzie nim w coraz mniejszym stopniu

Oto powszechny na całym świecie wizerunek USA: wredny matecznik twardogłowego kapitalizmu, ostoja fanatyków wolnego rynku, własności prywatnej i deregulacji.

Europejscy krytycy standardowo określają amerykański system mianem dzikiego kapitalizmu, przedstawiając USA jako kraj, w którym zarówno konsumenci, jak i pracownicy pozbawieni są jakiejkolwiek ochrony przeciw zachłannym korporacjom i nieposkromionym interesom wielkiego biznesu. Na poparcie swego poglądu lubią cytować najbardziej skrajnych teoretyków wolnego rynku, którzy sprzeciwiają się wszelkim interwencjom państwa w gospodarkę.

Podobne krytyczne opinie na temat domniemanego amerykańskiego "zdziczenia" z reguły mają wspierać ideę ściślejszej regulacji sektora prywatnego przez państwo. Ideę, która zależnie od okoliczności bywa uzasadniona lub nie. Jednego natomiast uzasadnić się nie da: ignorancji i kłamstw wyrastających z fałszywych wyobrażeń o amerykańskiej gospodarce i rozsiewanych po świecie przez wielu intelektualistów i przedstawicieli elit.

Rzeczywistość zamazana

Ile kapitalizmu zawiera amerykański kapitalizm? Sto procent? Dziewięćdziesiąt?

Wiadomo, że każdy rząd nadaje kształt gospodarce przez politykę makroekonomiczną, prawo pracy, reguły handlowe i całą masę innych środków. Prócz tego jednak wpływ na gospodarkę ma i to, jak rząd wydaje publiczne pieniądze.

Wielu obserwatorów Ameryki, a nawet samych Amerykanów, mogłoby się zdziwić, słysząc, że w gospodarce, której PKB wynosi ponad 11 bilionów dolarów, agencje rządowe na szczeblu krajowym, stanowym i lokalnym wydają - czyli pośrednio rozdzielają - około 4 bilionów, a więc mniej więcej jedną trzecią tej sumy.

Wbrew głoszonej przez siebie ideologii wolnorynkowej tylko rząd federalny USA wydaje w ciągu roku więcej, niż wynosi PKB Francji. Jeżeli zaś jakaś instytucja w ciągu roku decyduje o przepływie 4 bilionów dolarów, trudno uznać ją za bezzębną, nawet w samym mateczniku kapitalizmu. Wpływ wydatków rządowych na gospodarkę amerykańską nie jest przedmiotem centralnego planowania ani kontroli, ale tak czy inaczej pozostaje olbrzymi.

Polityka i lobbing wpływają na rozwój bądź upadek gospodarczy poszczególnych regionów kraju. Pod ich wpływem następują przemieszczenia ludności. Podupadają dawne ośrodki przemysłowe, a powstają nowe. Dolina Krzemowa i Internet, często przedstawiane jako przykład sukcesów (a także ekscesów) wolnego rynku, podlegały regulacji w stosunkowo niewielkim stopniu, jeśli porównać je z amerykańskim przemysłem telekomunikacyjnym. Dolina Krzemowa nigdy by jednak nie powstała, gdyby nie finansowane przez rząd badania, które trwają od lat 50. XX wieku, przyczyniając się do rozwoju techniki komputerowej, informatyki i teorii systemów.

Być może również Teksas i Floryda nie rozkwitłyby, gdyby nie miliardy dolarów z budżetu federalnego, przeznaczonych na rozwój NASA i przemysłu astronautycznego. Pentagon wydaje pieniądze we wszystkich 50 stanach - bezpośrednio lub przez kontrahentów. Kto wie, czy Microsoft powstałby właśnie w Seattle, gdyby nie było ono wcześniej ojczyzną Boeinga, którego zyski w roku 2003 wyniosły 50,5 miliarda dolarów i w 54 procentach pochodziły z programów obronnych i kosmicznych Wuja Sama.

Nietrafny jest również pogląd, że USA wydają mniej na opiekę społeczną niż inne kraje zachodnie. Komentator brytyjski Timothy Garton Ash zauważył: "Tylko w programie Medicaid przeznacza się więcej na opiekę medyczną dla 40 milionów ubogich Amerykanów niż nasza kochana Narodowa Służba Zdrowia wydaje na całe 60 milionów Brytyjczyków".

A to tylko część znacznie większego budżetusłużby zdrowia. Medicaid zwiększa sumę jej rocznych wydatków o 300 miliardów dolarów, nie licząc przydziałów na szczeblu stanowym i samorządowym. Jeżeli amerykański system zdrowotny załamie się pod ciężarem własnej biurokracji, to nie z powodu zbyt małego zaangażowania rządu.

Te przykłady dają zaledwie wstępne wyobrażenie o roli rządu w amerykańskiej gospodarce. Słuchając waszyngtońskich kazań antyregulacyjnych, niewinni obcokrajowcy mogą nie zdawać sobie sprawy z gęstej sieci reguł, według których działa biznes i toczy się codzienne życie Amerykanów.

Normalizacja dziur w serze

Lubicie ser szwajcarski? Jak informuje Cindy Skrzycki w książce pt. "The Regulators" ["Regulatorzy"], amerykański Departament Rolnictwa po długich debatach i intensywnym lobbingu ustalił, że dziury w serze winny być "rozmieszczone równomiernie", a ich rozmiar powinien wynosić od 3/8 do 13/16 cala [od 0,94 do 2,03 cm]. Ekipa kontrolerów dziur w serze rozróżnia ponad 20 typów i kształtów. Przywodzi to na myśl brukselską policję ds. win!

W roku 2002 amerykański Rejestr Federalny - kompendium przepisów ogólnokrajowych - liczył już ponad 75 tysięcy stron i z każdym rokiem powiększał się o kolejne 4500 regulacji. Te liczby dotyczą jednak tylko szczebla krajowego, każdy stan ma własne zbiory praw. Na przykład kalifornijski kodeks regulacyjny składa się z 17 tysięcy stron, na których omawiane są tak rozmaite kwestie, jak dostępność wody, prawo pracy, budownictwo, bezpieczeństwo w przemyśle, ekologiczne standardy zdrowotne oraz szkolnictwo. A jest jeszcze 49 stanów.

Dorzućmy do tego mnóstwo przepisów obowiązujących w poszczególnych miastach i okręgach. Dotyczą one takich kwestii jak łodzie, limity smogu, domowe czujniki dymu, recykling, używanie smyczy i rejestracja psów, urządzenia sanitarne w restauracjach, opieka domowa nad osobami starszymi i wiele innych.

Jeśli pominąć garstkę anarchistów, nawet najzajadlejsi wolnorynkowcy w USA zgadzają się, że każdy złożony system społeczny wymaga pewnych regulacji. Może to zaskoczy zewnętrznych obserwatorów, ale probiznesowa Partia Republikańska, wbrew całej antyregulacyjnej retoryce, tworzy nowe przepisy nie mniej ochoczo niż bardziej prosocjalni demokraci.

Według szacunków amerykańskiej administracji drobnego biznesu w roku 2000 przepisy federalne obciążyły firmy amerykańskie dodatkowymi kosztami w wysokości 497 miliardów dolarów (co osłabiło ich konkurencyjność), natomiast konsumentów i instytucje rządowe kosztowały kolejne 346 miliardów.

Istnieje wiele innych szacunków, a rozbieżności między nimi sugerują, że nie są to pewne dane, ale nikt nie wątpi, że naprawdę chodzi o gigantyczną sumę. Nadmiar rządowych przepisów potrafi dławić całe sektory biznesu, oznacza dlanich bowiem koszty, których rynek nie jest w stanie udźwignąć.

Ukryty sektor

W całej tej ideologicznej batalii o regulacje niewiele jednak zwraca się uwagi na pewien olbrzymi, a zarazem niewidoczny sektor gospodarki, na który składają się, by tak rzec, rynki nakazowe - rynki, które istnieją i kwitną wyłącznie dzięki temu, że prawo nakazuje obywatelom nabycie ich wyrobów bądź usług. Mogą one sprawiać wrażenie wolnych rynków, ale nie są takie.

Prawie na całym terenie USA prawo nakazuje właścicielom samochodów wykupienie ubezpieczenia OC. To nie wolny rynek, ale właśnie nakazowy. Każdego roku dzięki opłatom za OC do firm ubezpieczeniowych trafia 70 miliardów dolarów. Również konstrukcja auta podlega państwowym przepisom: samochód musi mieć układ oczyszczania spalin oraz pasy bezpieczeństwa. Przewóz niemowlęcia na ogół wymaga odpowiednio zamocowanego siedzenia. Motocykliści i rowerzyści obowiązani są do używania kasków, a osoba wyprowadzająca psa musi mieć smycz i łopatkę do zbierania psich kup. Od właścicieli domów wymaga się instalacji czujników dymu bądź ciepła. W Nowym Jorku rodzice dzieci poniżej 11. roku życia muszązakładać w oknach barierki. Oczywiście rynki nakazowe istnieją też w innych krajach.

Niemcy mają obowiązek wozić w samochodzie apteczkę. Finowie muszą od 1 grudnia do 28 lutego używać opon zimowych. Japończycy, aby pozbyć się starego sprzętu domowego, muszą uiścić opłatę recyklingową. Unia Europejska nieustannie tworzy nowe regulacje, które nakładają się na istniejące już przepisy krajowe, regionalne i lokalne. Jeden z tych nowych przepisów głosi, że aby przekroczyć granicę z psem, trzeba najpierw wybrać się do weterynarza, który wszczepi naszemu Fafikowi chip identyfikacyjny. Tyle tylko, że to właśnie USA, a nie tamte kraje, mają na świecie niezasłużoną opinię ziemi niczyjej, niestrzeżonej i wolnej od przepisów.

Stany Zjednoczone są na naszej planecie awangardą rewolucyjnego wzrostu bogactwa. Amerykańska gospodarka rozwija się coraz szybciej, a jej zróżnicowanie i wydajność stale rosną. Wszystko to wymaga coraz bardziej złożonych przepisów, które też zmieniają się z coraz większą prędkością. To samo dotyczy wszystkich krajów, które od dymiących kominów i taśm produkcyjnych przechodzą w stronę rozwiniętej gospodarki opartej na wiedzy.

ALVIN I HEIDI TOFFLEROWIE, przełożył Łukasz Sommer