03 maja 2006

Świat wraca do atomu, bo nie ma wyjścia

Żródło: Tygodnik Powszechny
30.04.2006

Spór o energetykę jądrową: ZA. Z prof. Andrzejem Hrynkiewiczem z Instytutu Fizyki Jądrowej PAN, wiceprzewodniczącym Rady ds. Atomistyki, rozmawia Michał Kuźmiński

Wiele razy pytano mnie, czy zgodziłbym się wybudować sobie willę koło elektrowni jądrowej. Oczywiście, że bym się zgodził!

2006-04-24

Jedna z kilkudziesięciu francuskich elektrowni atomowych pod miastem Cattenom /fot. KNA-Bild
MICHAŁ KUŹMIŃSKI: – Był taki moment, kiedy w Europie mówiło się o odwrocie od energii atomowej, o przejściu na „zielone" źródła energii. Tymczasem ostatnio, wobec debaty o niezależności energetycznej i o redukcji emisji gazów cieplarnianych, a także wobec rosnącego zapotrzebowania na prąd, coraz częściej mówi się wręcz o renesansie energetyki nuklearnej. Skąd ten zwrot?

ANDRZEJ HRYNKIEWICZ: – Odwrót od energii atomowej spowodowany był przez Czarnobyl. Była to wielka katastrofa, ale mogę właściwie ręczyć za to, że drugiej takiej już nie będzie. Doświadczenie pokazało, że tego rodzaju reaktor i tak obsługiwany nie powinien w ogóle być zbudowany. Był to reaktor z natury niebezpieczny, ponieważ gdy reakcja w jego rdzeniu już się rozhuśtała, bardzo trudno było ją zatrzymać. W Czarnobylu pręty hamujące reakcję były już spuszczone do reaktora i okazało się, że to za mało, by zatrzymać stapianie się rdzenia. A gdy się to już stało, nastąpił wybuch wodoru, który zerwał kopułę reaktora i zaczęły się wydobywać promieniotwórcze produkty rozszczepienia.

Ale zawsze porównuję katastrofę w Czarnobylu do katastrofy, która miała miejsce dwa lata wcześniej w Bhopalu w Indiach, gdzie w zakładach chemicznych Union Carbide wylało się 40 ton izocyjanku metylu. Niemal natychmiast zginęło 1760 osób, a do 1986 r. zatrucia spowodowały śmierć dalszych 12 tysięcy, ciężkie obrażenia odniosło 200 tys., zaś ewakuacja objęła 400 tys. osób. Warto natomiast wiedzieć, że z okolic Czarnobyla ewakuowano w sumie ok. 300 tys. osób, ale większość niepotrzebnie. Usuwano bowiem ludzi z obszarów, gdzie skażenie promieniotwórczością było takie, jak naturalne skażenie w Norwegii! Tymczasem w trzy lata po katastrofie ukazał się w „Przekroju" artykuł pewnej pani redaktor, która napisała, że gdyby nie poświęcenie kilkudziesięciu pracujących w Czarnobylu osób, Europy nie byłoby po Paryż...

„Zielony" atom

– Ale przecież nawet ryzyko zachorowań to wystarczający argument przeciw. Czarnobyl oraz awaria w Three Mile Island z 1979 r. obudziły świadomość ryzyka: zaprzestano rozwoju energetyki atomowej. Katastrofy te pokazały opinii publicznej, że to niebezpieczna zabawa.

– Three Mile Island pokazało raczej, że inaczej przebiega stopienie się rdzenia typowego reaktora typu PWR, a takie pracują wszędzie na świecie, a zupełnie inaczej typu RBMK, tego z Czarnobyla. Wtedy nikt nie zginął. Kilka osób z obsługi dostało wyższą dawkę promieniowania, ale nie trzeba było nikogo ewakuować. Reaktorów RBMK, oprócz Rosji i krajów postsowieckich [np. w elektrowni Ignalina na Litwie, która jest stopniowo wyłączana – red.] nikt już nie stosuje. Reaktory, jakie miano wykorzystać w Żarnowcu, typu PWR, pracują dziś m.in. w Finlandii i kraj ten ma z nimi bardzo dobre doświadczenia. Świat wraca do energetyki jądrowej, bo nie ma innego wyjścia.

– Nie ma? A energia odnawialna?

– Owszem, trzeba z niej korzystać, gdzie się tylko da. W Brazylii i Indiach przemysłowo wykorzystuje się biomasę, w Europie Niemcy i Dania są potentatem w aeroenergetyce. W Salwadorze i na Filipinach znaczna część zapotrzebowania na energię elektryczną jest pokrywana z zasobów gorących wód geotermalnych. Ale mało jest krajów, którym Bóg dał położenie sprawiające, że warto tam wykorzystywać odnawialne źródła energii na większą skalę.


– Jakie są ku temu możliwości w Polsce?

– Kiepskie. Gdy chodzi o energię wiatru, nadaje się tylko pas na Pomorzu. Energię wodną właściwie już wykorzystaliśmy. Gdy chodzi zaś o wody geotermalne, to Polska ma duże złoża, ale wód o niskiej temperaturze. Doskonale nadają się do ciepłownictwa, natomiast nie do produkcji elektryczności. Powinniśmy wykorzystywać energię geotermalną, ale w zakresie, w jakim jest to po prostu możliwe. Ciepłownictwo moglibyśmy w dużym stopniu w Polsce obsłużyć.

– W Polsce nie mieliśmy szczęścia z energetyką atomową. Teraz, 20 lat po Czarnobylu, pojawił się program rządu Marka Belki „Polityka energetyczna kraju do roku 2025", gdzie mówi się, że do roku 2021-2022 powinna powstać u nas elektrownia atomowa.

– W pełni to popieram. Np. Stany Zjednoczone muszą wrócić do energii atomowej. Wielkie miasta przecież giną tam w smogu spalin samochodowych, administracja Busha chce więc wprowadzić wodór jako paliwo amerykańskich samochodów. Ale wodór trzeba najpierw otrzymać. Najprościej dzięki elektrolizie, do tego jednak potrzeba prądu elektrycznego, a ten w opłacalnym wymiarze można otrzymać z reaktorów jądrowych. Drugi sposób to tzw. cykl jodowo-siarkowy, ale w jego skład wchodzi reakcja endotermiczna, do której potrzeba temperatury 850 stopni Celsjusza. W tej chwili opracowywane są reaktory tzw. czwartej generacji, z czego jeden to reaktor wysokotemperaturowy, chłodzony helem, który na wyjściu osiąga temperaturę 1000 stopni Celsjusza. To idealny reaktor do produkcji wodoru przez cykl jodowo-siarkowy.

Poza tym można by nawet – jeśli warunki pozwolą – zbudować taki reaktor na Śląsku i doprowadzając gorący hel do złoża upłynniać węgiel, co dawałoby o wiele cenniejsze paliwo i ograniczyło zapotrzebowanie na ropę i gaz ziemny. W Odolanowie produkujemy hel, który, póki co, rozrzutnie sprzedajemy. A tymczasem powinniśmy się włączyć w amerykańskie prace nad reaktorami wysokotemperaturowymi. Bo choć początkowo zapowiadano je najwcześniej na rok 2015, może – pod naciskiem Busha – byłyby opracowane już wcześniej?

Byle do 2025 r.

– Samochody napędzane wodorem, elektrownie, które nie emitują spalin... Elektrownie atomowe wydają się idealne dla środowiska. Ale co z odpadami radioaktywnymi?

– Nie ma problemu z rozwiązaniem sprawy odpadów, ale trzeba mieć cierpliwość. Na początku odpady promieniotwórcze mają tak duże promieniowanie i wydzielanie ciepła, że najpierw przez 30-40 lat trzeba je schładzać w specjalnych basenach koło elektrowni. Robi się tak na całym świecie, jednocześnie opracowując metody składowania. Dość proste – na przykład zeszklone odpady zamyka się w nierdzewnych kontenerach, okrywa dodatkowo gliną, by izolować je od wody, i przechowuje na dużych głębokościach. Idealna jest np. stara kopalnia soli – bo skoro była tam sól, oznacza to, że nie docierała tam woda.

Wierzę w przyszłość energetyki jądrowej w Polsce, chociaż pewnie już jej nie dożyję. Jak lew walczyłem o Żarnowiec i uważam zaprzestanie jego budowy za ogromny błąd. Rząd powinien wreszcie się do tego przyznać. Do dziś w rocznicę katastrofy w Czarnobylu media straszą nas energetyką jądrową, sugerując, że na szczęście zamiast atomowej powstała w Żarnowcu elektrownia wodna. W rzeczywistości, od dawna istniejąca wodna elektrownia pompowa nad jeziorem Żarnowieckim nie dostarcza energii netto, a w założeniu elektrownia jądrowa miała przeznaczać okresowy nadmiar energii elektrycznej na pompowanie wody do jej górnego zbiornika.

Gdyby nie wmawiano nam, że miał to być czarnobylski reaktor, który zaraz wybuchnie, gdyby ludzie wiedzieli chociaż, że elementy tego reaktora były produkowane w Czechach, a nie w Rosji, mielibyśmy już co najmniej dwa bloki w Żarnowcu, może też blok w Klempiczu koło Poznania. I już w tej chwili mielibyśmy to, z czym teraz będziemy czekać do 2025 r.

– Czy rok 2025 to realny termin? Po rezygnacji z Żarnowca rozproszyła się kadra naukowo-techniczna, która miała obsługiwać elektrownię. Poza tym akurat planów inwestycji u nas nie brakuje, z realizacją gorzej...

– Co do kadry, jest to w znacznym stopniu racja, ale nie jest aż tak źle. Natomiast my nie będziemy budowali reaktora – musimy go kupić. Niemcy i Francuzi opracowują właśnie tzw. EPR, European Power Reactor, który będzie miał moc 1500-2000 MW. Dwa takie reaktory sprostałyby naszemu zapotrzebowaniu przewidywanemu na 2025 r. Mówi się u nas jeszcze o reaktorze wysokotemperaturowym budowanym w Afryce Południowej. Ale osobiście proponowałbym poczekać na ten amerykański, o którym wspominałem.

– Jeremy Rifkin przedstawia wizję ekonomii wodorowej, gdzie prąd do produkcji wodoru pozyskuje się ze źródeł odnawialnych [patrz rozmowa w tym numerze – red.]. Zwraca on uwagę, że zasoby uranu skończą się mniej więcej wtedy, kiedy zasoby ropy naftowej...

– Faktycznie, ropy wystarczy nam na około 60 lat, gazu na 70 lat, a uranu, jeśli będzie się go wykorzystywać tak, jak dotychczas, wystarczy na 85 lat. A jeżeli będziemy budować nowe reaktory, to oczywiście zużyjemy go szybciej. Tylko że następnym krokiem rozwoju technologii są reaktory powielające – dziś do rozszczepienia używamy uranu 235, zaś głównym izotopem tego pierwiastka jest uran 238, który nie jest rozszczepialny. Ale w reaktorze powielającym możemy przerobić go na pluton 239, który rozszczepiać się daje. Ponieważ uranu 235 jest w skorupie ziemskiej tylko 0,7 proc., a głównie występuje uran 238, będziemy mieli 140 razy więcej paliwa niż się dziś szacuje – a więc prawie na 12 tysiącleci! Mało tego, w reaktorze powielającym daje się również na rozszczepialny uran 233 przerabiać tor 232, którego jest w skorupie ziemskiej trzy razy więcej niż uranu. Jeżeli nawet tego zabraknie, to uran można czerpać z wody morskiej, a tych zasobów starczy na miliony lat.

Pokój z widokiem na reaktor

– A może jednak warto by, zamiast na energetykę jądrową, przeznaczać pieniądze na w pełni bezpieczną eksploatację źródeł odnawialnych, poszukiwać nowych, bardziej wydajnych technologii? Przecież koszty budowy elektrowni atomowej są gigantyczne, a nawet jeden procent ryzyka to już ryzyko.

– Ale jakie źródła? Polska nie jest krajem, który ma warte uwagi złoża energii odnawialnej. Buraki cukrowe będziemy przerabiać na paliwo?

– A fotoogniwa?

– Zabezpieczenie przewidywanych na 2025 r. potrzeb energetycznych Polski – 270 TWh brutto, nawet przy pomocy fotoogniw o dużej wydajności, które nawiasem mówiąc są drogie, wymagałoby pokrycia nimi powierzchni 2 tys. km kw., albo budowy 7 tys. elektrowni wiatrowych o mocy 5 MW każda, które pokryłyby 10 tys. km kw. powierzchni. Oczywiście, nawet w Polsce możemy – i powinniśmy! – stosować cieplne baterie słoneczne na dachach, do ogrzewania. Latem doskonale spełniałyby swoje zadanie. Ale prądu elektrycznego z palca nie wykrzeszemy.

– Nie ma przecież technologii, która ma same zalety. Jakie według Pana, zwolennika energetyki jądrowej, są merytoryczne argumenty przeciwko niej?

– Gdy chodzi o argumenty, o których się słyszy, to po pierwsze sprawa przechowywania odpadów, o której już mówiłem – tu musimy mieć cierpliwość, bo rzeczywiście nie jest to jeszcze do końca opracowane. Po drugie – obawa przed terrorystami. Ale wydaje mi się, że nawet rozwalenie elektrowni jądrowej nie jest dla terrorysty tak spektakularne, jak np. zniszczenie wieżowców na Manhattanie. Terrorysta chciałby, żeby w ciągu paru godzin zginęły setki tysięcy ludzi. Przecież reaktor ma potężną betonową kopułę i choćby uderzono w niego samolotem, zostanie ona najwyżej uszkodzona. A jeśli nawet, to nie ma przecież problemu, by umieszczać reaktory pod ziemią.

Ja osobiście nie potrafię podać argumentu, który mnie samego by przekonywał. Wiele razy, gdy broniłem Żarnowca, pytano mnie, czy zgodziłbym się wybudować sobie willę koło elektrowni jądrowej. Oczywiście, że bym się zgodził! Bo tam najbardziej dbają o bezpieczeństwo, elektrownia jądrowa nie zanieczyszcza środowiska, a prawdopodobieństwo awarii szkodliwej dla otoczenia jest bliskie zera. Dla mnie jedynym argumentem przeciw energetyce atomowej jest ludzka psychoza. Tego się boję. Chociaż z drugiej strony, nastroje też się zmieniają. Według sondaży jest już więcej zwolenników niż przeciwników energii atomowej.

– Na razie przeszło 90 proc. prądu produkujemy z węgla. Czeka nas zamknięcie starzejących się elektrowni, ale przecież na razie energii nam nie brakuje...

– Gdy chodzi o produkcję elektryczności na jednego mieszkańca w Polsce, jest ona u nas ponad siedem razy mniejsza niż w Norwegii i ponad dwa razy mniejsza niż we Francji i w Niemczech. Wyprzedzają nas niemal dwukrotnie Czechy i Bułgaria. Nie odczuwamy braku energii elektrycznej, gdyż kuriozalny jest u nas rozkład głównych rodzajów energii dostarczanej do użytkowników: dostają oni 20 proc. w węglu, 46 proc. w produktach naftowych i gazie ziemnym, zaś zaledwie 14 proc. to elektryczność, najlepsza i najbardziej ekologiczna postać energii, główna jej forma w rozwiniętych krajach świata. Cały ten węgiel spalany jest w rozproszonych kotłowniach i w setkach tysięcy indywidualnych palenisk, gdzie nie da się zainstalować filtrów gazów odlotowych. Efektem jest „niska emisja", zatruwająca przede wszystkim duże miasta.

Ze źródeł odnawialnych, powtarzam, trzeba korzystać, gdzie się da. Poza tym, musimy na razie budować elektrownie gazowe lub gazowo-parowe, mniej zagrażające środowisku niż spalanie węgla, a niezależnie od tego – budować wreszcie energetykę atomową.

Prof. ANDRZEJ HRYNKIEWICZ (ur. 1925 w Wilnie) jest fizykiem, członkiem rzeczywistym Polskiej Akademii Nauk i członkiem czynnym Polskiej Akademii Umiejętności oraz wiceprzewodniczącym Rady ds. Atomistyki. Doktor honoris causa Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie oraz Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Od 1985 r. zajmuje się problemami energetyki. Brał udział w dyskusjach na temat jej przyszłości w Polsce, występował m.in. jako ekspert, sprzeciwiając się rezygnacji z planów budowy elektrowni atomowej w Żarnowcu. Opublikował m.in.: „Energia. Najważniejszy problem cywilizacji" (Warszawa 1990) i „Energia. Wyzwanie XXI wieku" (Kraków 2002) oraz „Program polskiej energetyki na tle zrównoważonego rozwoju Świata" (Kraków 2005).