12 lipca 2006

Kapuś winien, esbek niewinny

Źródło: Rzeczpospolita
12.07.2006

Każdy były funkcjonariusz SB ubiegający się o stanowisko publiczne powinien zeznać, co robił

Skazujemy na śmierć cywilną donosicieli, ale nie potępiliśmy ani systemu, ani osób, które nimi kierowały i wykorzystywały ich pracę do łamania praw człowieka oraz ograniczania swobód obywatelskich

Wszystkie ustawy lustracyjne - zaczynając od tej, na podstawie której ówczesny minister spraw wewnętrznych Antoni Macierewicz przygotował listę współpracowników SB, aż do najnowszych regulacji - opierają się na pewnym kompromisie politycznym, który dawno temu stracił rację bytu, a programowo jest odrzucany przez zwolenników IV RP. Kompromis ten polega na tym, by nie potępiać komunizmu, SB, UB i dokonywanych przez nich zbrodni. Natomiast pozwolić ścigać poszczególne czyny jako zbrodnie komunistyczne - co zapewnia ustawa o IPN - oraz pozwolić ujawniać współpracowników SB wśród określonych kategorii obywateli na podstawie ustawy lustracyjnej.

Ustawa lustracyjna nie ma na celu ujawnienia agentury, nie ma też charakteru karnego. Jest to oczywiste, ponieważ dotychczas pracy w UB ani SB nie uznano za przestępstwo, zatem współpraca z tymi instytucjami również nie może być - w świetle prawa - przestępstwem. Ludzie, którzy zgodnie ze swymi służbowymi obowiązkami, np. jako sekretarze wojewódzcy PZPR, wyznaczali SB zadania, nakazywali określone prześladowania itd., byli w wolnych i demokratycznych wyborach wybierani do Sejmu, zajmowali najwyższe urzędy w państwie. Śmierć cywilną powoduje sam fakt zarejestrowania osoby jako współpracownika czy jako kontaktu operacyjnego, bez dociekania, jakie i komu szkody wyrządziła swoją działalnością. Jeżeli - wbrew obowiązującym przepisom - uznalibyśmy donoszenie za przestępstwo, to oczywiście, podobnie jak w przypadku innych przestępstw, ogromne znaczenie dla określenia wagi owego przestępstwa mają rzeczywiste skutki. Ustawa lustracyjna chroni tylko jedno dobro - swobodę działania osób publicznych przed zagrożeniem szantażem.

Kompromis polityczny, którego rezultatem jest ustawa lustracyjna, doprowadził do paradoksalnej sytuacji. Skazujemy na śmierć cywilną donosicieli, ale nie potępiliśmy ani systemu, ani osób, które nimi kierowały i wykorzystywały ich pracę do łamania praw człowieka oraz ograniczania swobód obywatelskich.

Jest też drugi, bardzo ważny aspekt tego zagadnienia. Stan wojenny podzielił polskie społeczeństwo na naszych i wrogów. Wrogami byli ludzie władzy, SB (w stanie wojennym również zawodowi wojskowi), ZOMO. W tym podziale kapusie to zdrajcy. W miarę upływu czasu liczba wrogów zasadniczo zmniejszyła się w świadomości społecznej i straciła jednoznaczność. Historia dokonała zawężenia zakresu pojęcia wroga, ale nie dokonała żadnych złagodzeń i zmian w ocenie zdrajcy.

Zdrajca to szczególny rodzaj przestępcy, najbardziej znienawidzony. Czym innym jest wróg, obcy, czym innym zdrajca czy kapuś. Nie będziemy zajmować się historycznymi opisami stosunku do zdrajców, ale nawet potoczna wiedza historyczna wskazuje, że zdrajcy bywali bardziej znienawidzeni niż nawet okrutni wrogowie. Zapomnieliśmy czyny wrogom, których pokonaliśmy i z którymi negocjowaliśmy warunki kapitulacji przy okrągłym stole. Wrogów oddzielono grubą kreską, ale - jak dowodzą emocje związane z lustracją - zdrajców nie można oddzielić żadną kreską.

Historyczne rozrachunki ze złem muszą zaczynać się od głowy. Ujawnienie zbrodni to przede wszystkim wykrycie głównych sprawców. Pierwszym krokiem może być uznanie, że Służba Bezpieczeństwa - jako organizacja - służyła naruszaniu praw człowieka, a zwłaszcza wolności obywatelskich, i stanowiła zagrożenie dla mienia, zdrowia i życia obywateli. W swej działalności, mającej skutkować ograniczeniem praw obywatelskich i praw człowieka, dokonywała przestępstw przeciwko życiu, zdrowiu i mieniu obywateli. Na pewno więc głównymi przestępcami byli ludzie kierujący tą organizacją. Ujawniać ich nie trzeba, są powszechnie znani, ale należy potępić ich działalność.

Stojąc na gruncie intencji i litery obecnej ustawy lustracyjnej, uznajemy, że bycie kapusiem SB może stanowić źródło szantażu osoby publicznej. Tym bardziej bycie funkcjonariuszem SB może stanowić źródło szantażu. Ponieważ SB dokonywała wielu przestępstw, istnieje duże prawdopodobieństwo, że funkcjonariusz SB był zamieszany w jakieś pobicie, kradzież, podpalenie, pomówienie itp. Zatem każdy, kto chce być funkcjonariuszem publicznym, powinien się oczyścić, bo może być przedmiotem szantażu.

Każdy były funkcjonariusz SB ubiegający się o stanowisko publiczne powinien zeznać, co robił jako funkcjonariusz. Powinno to również dotyczyć każdego pracownika aparatu partyjnego, który wykorzystywał SB w swej działalności w PZPR. On również powinien zeznać, czy zlecał dokonywanie przestępstw, zatajeń, matactw, czy - opierając się na raportach SB - nakazywał wyrzucanie z pracy itp. Tymi zagadnieniami powinna zająć się lustracja. Należy podkreślić, że w tej konstrukcji nie ma żadnego zastosowania np. przedawnienie. Przedawnienie dotyczy kary.

Uznanie SB za organizację przestępczą, łamiącą prawa i swobody obywatelskie, miałoby w tej chwili tylko jeden skutek. Kandydat na stanowisko publiczne musiałby - w ramach lustracji - wyznać, czy był funkcjonariuszem SB i czy w związku z tym, pośrednio lub bezpośrednio, był zamieszany w przestępstwa. Kary nie będzie, bo przestępstwa się przedawniły - chyba że uznamy je za zbrodnie komunistyczne. Przestępstwa definiujemy zgodnie z prawem obowiązującym wówczas. Takie oświadczenie powinno podlegać weryfikacji lustracyjnej. Podobnie lustrowana powinna być praca w aparacie PZPR. Jest całkowicie niemoralne stawianie pod pręgierzem opinii publicznej wyłącznie jakiegoś kapusia, który np. wypaplał plotki o gościu zagranicznym odwiedzającym jego uczelnię, przy jednoczesnym całkowitym braku potępienia dla sekretarza komitetu zakładowego PZPR na tej uczelni czy sekretarza komitetu miejskiego, wojewódzkiego itd., którzy z owych informacji korzystali.

Stowarzyszenie Wolnego Słowa, zrzeszające ludzi opozycji antykomunistycznej, a więc w ogromnej większości ludzi pokrzywdzonych w rozumieniu ustawy o IPN, od dawna domaga się uznania SB za organizację przestępczą, ujawnienia wszystkich jej funkcjonariuszy i współpracowników oraz zbadania szkód, jakie wyrządzili (konferencja prasowa, na której prezentowano ten pogląd, odbyła się 12 grudnia 2005, o czym informowała m.in. "Rzeczpospolita"). Jest niemoralne i niesprawiedliwe stawianie pod pręgierzem wyłącznie współpracowników SB i jednocześnie wypłacanie wysokich rent jej dowódcom. Wobec wszystkich funkcjonariuszy i agentów, jawnych i tajnych, SB - organizacji przestępczej - powinna być uchylona ustawa o ochronie danych osobowych.

Można twierdzić, że bez dekomunizacji cała aksjologia, na której opiera się ocena działalności tajnych i jawnych aparatów PRL, jest niemożliwa. Skoro według niektórych intelektualistów - kandydatów na inżynierów dusz - uznaje się, że ówczesna realpolitik nakazywała wybór stanu wojennego i innych akcji przeciw wolnościowym zrywom narodu, bo było to mniejsze zło, skoro Jaruzelskiego, Kiszczaka, ale również Gierka, Gomułkę czy Ochaba przedstawia się jako tragicznych bohaterów, przymuszonych przez historię do wyboru między mniejszym a większym złem, to również wszystkich służących im funkcjonariuszy, a nawet kapusiów należy umieścić w tej perspektywie historycznej.

Niewątpliwie dyskusja w tej sprawie nabiera tempa i pojawiają się inne głosy. Zanim jednak dojdzie do rozstrzygnięć tych problemów, można wykonać pierwszy krok, uznając SB za organizację działającą na szkodę praw człowieka i wolności obywatelskich.

Domagając się tego, Stowarzyszenie Wolnego Słowa proponuje rozwiązanie minimalistyczne, bo omijające problem dekomunizacji i historycznej oceny PRL, ale możliwe do szybkiego zastosowania i pozwalające postawić etykę lustracji z głowy na nogi - to też coś warte.

JACEK SZYMANDERSKI, Członek Stowarzyszenia Wolnego Słowa