29 maja 2006

Rosja zmienia front

Źródło: Rzeczpospolita
29.05.2006

Relacje między Rosją a Zachodem są gorsze niż kiedykolwiek, a kryzys na linii Moskwa - Waszyngton jest bez wątpienia największy od spotkania w Reykjaviku w 1986 r. - kiedy to głasnost i pieriestrojka były dopiero w powijakach.

Dla Zachodu przyczyny takiej sytuacji są oczywiste: winien jest prezydent Władimir Putin, który zerwał z wyznawanymi tam wartościami - przede wszystkim z demokracją. Naturalną konsekwencją tego przekonania jest postrzeganie Rosji jako kraju, który niepodległość byłych sowieckich republik ma w coraz większej pogardzie. Jakby tego było mało, do kręgu elit rosyjskich wdarli się nowobogaccy pyszałkowie, którzy przy każdej okazji robią polityczne zamieszanie wokół dostaw energii. Właśnie te trzy zastrzeżenia stały się jednym z tematów przemówienia, które wiceprezydent Stanów Zjednoczonych Dick Cheney wygłosił 4 maja w Wilnie.

POMYŁKA BUSHA

Gdy spojrzeć na relacje USA - Rosja z perspektywy Waszyngtonu, najbardziej zastanawia fakt, dlaczego administracja Busha, która zwykle nie przebiera w słowach, w tej sprawie wykazuje dziwną wstrzemięźliwość. Prezydent Bush miał już wiele powodów, by żałować, że w 2001 roku w Lublanie zajrzał Putinowi w duszę. Cokolwiek tam zobaczył, na pewno uległ iluzji. Nie przyznaje się do tego tylko z tego powodu, że nic by na tym nie zyskał.

Frakcja realistów w Partii Republikańskiej uparcie krytykowała prezydenta Borysa Jelcyna, bo ich zdaniem był zbyt liberalny. Teraz wychwala Putina, lecz trudno zgadnąć, dlaczego. Dziwnym zbiegiem okoliczności na czele tej grupy stoi były obywatel ZSRR Dmitri Simes, prezes prorepublikańskiego Centrum im. Nixona. Jego zdaniem z Rosją trzeba rozmawiać łagodnie, bo jest potrzebna w wojnie z terrorem i w sporze o irański program nuklearny.

Słuszność tych argumentów zweryfikowało życie. Tak naprawdę Ameryka nie ma żadnych powodów, by łagodnie traktować Rosję - i jest to fakt, który wiceprezydent Cheney rozumie lepiej niż którykolwiek dygnitarz z Białego Domu.

Tymczasem prezydent Putin i jego świta nabrali niesłychanej pewności siebie. Przecież w latach 1999 - 2005, w przeliczeniu na dolary, PKB tego kraju wzrósł czterokrotnie. Rosyjscy przywódcy mogą więc obwieszczać tę radosną nowinę: "Rosja wraca do gry!". I wróciła. Po ukraińskiej pomarańczowej rewolucji powszechne przekonanie na Zachodzie było takie, że Rosjanie przesadzili z interwencją. Zupełnie inne przekonanie miał Putin. Jak twierdzą źródła, postawę Moskwy wobec Kijowa uznał on za zbyt pobłażliwą.

POWTÓRKA Z FULTON?

Dając upust swojej agresji, Moskwa porównała wileńskie wystąpienie Cheneya do słynnego przemówienia Winstona Churchilla o żelaznej kurtynie z Fulton. Jak na ironię, w cieniu tych uszczypliwości odbywać się będzie zaplanowany na lipiec petersburski szczyt państw grupy G8, czyli Rosji i siedmiu najbardziej rozwiniętych państw świata.

O czym będą radzić partnerzy tak bardzo różniący się od siebie? - Prezydent Putin zaproponował dyskusję o bezpieczeństwie energetycznym. Jako dziewiąty na świecie producent ropy i piąty gazu, Rosja rzeczywiście miałaby wiele do zaoferowania, ale nie w obecnych warunkach. Wprawdzie dzięki sprawnie przeprowadzonej w latach 90. prywatyzacji przemysłu naftowego Rosja w latach 1999 - 2004 zwiększyła produkcję ropy o połowę, ale po konfiskacie majątku Jukosu przemysł wydobywczy w tym kraju zaczął przeżywać stagnację. A zapewne będzie jeszcze gorzej, bo Kreml planuje przejęcie kolejnych prywatnych koncernów.

Jednocześnie przedstawiciele rosyjskich firm sektora energetycznego zaczęli wdawać się w straganowe awantury ze swoimi klientami. 18 kwietnia dyrektor Gazpromu Aleksiej Miller dosłownie zrugał urzędujących w Moskwie ambasadorów krajów Unii Europejskiej, grożąc, że "jeśli Europa będzie się nadal łobuzować, to Rosja skieruje wszystkie swoje dostawy gazu do Chin". Łobuzować? - Chodziło mu o przewodniczącego Komisji Europejskiej José Manuela Barroso, który uznał, że należy zastanowić się nad stworzeniem układu, który pozwoli uniezależnić Unię od Gazpromu i Putina.

Oliwy do ognia dolał również Cheney: - Wykorzystywanie ropy i gazu do upokarzania i szantażu nie ma nic wspólnego z cywilizowanym biznesem - mówił amerykański wiceprezydent. Ale i tak tydzień później twardogłowe stanowisko Millera znalazło potwierdzenie w słowach Putina.

Jakby tego było mało, prezydent George W. Bush, wiceprezydent Cheney i sekretarz stanu Condoleezza Rice rozpoczęli intensywną kampanię na rzecz przełamania monopolu Rosji na transport energii w Azji Środkowej za pomocą rury, którą gaz z Kazachstanu popłynąłby do Europy przez Azerbejdżan i Turcję. Rezygnacja z projektu eksploatacji ogromnego złoża Sztokman pod dnem Morza Barentsa (znakomicie nadającego się do zaspokojenia gazowych potrzeb USA) albo wyłączenie Amerykanów z tej inwestycji (Chevron i ConocoPhillips) - byłoby w tej sytuacji rodzajem odwetu ze strony Rosji.

Zachód niepokoi również stosunek Rosji do rozwoju demokracji i suwerenności byłych republik sowieckich. Pomarańczowa rewolucja stała się zalążkiem nowego porządku w regionie, jednocząc UE i USA przeciwko autorytarnym zapędom Putina. Zjednoczony w tej kwestii Zachód nalega teraz, by na szczycie w Petersburgu poruszyć również problem Białorusi i Gruzji - i to są naprawdę ważne tematy.

AWANTURA O ROSJĘ

Wpływowi nacjonaliści rosyjscy, tacy jak Aleksander Prochanow, z pełną aprobatą porównują dzisiejszą Rosję do Niemiec z lat 30., troszcząc się o terytoria, które kiedyś należały do sowieckiego imperium i które chcą do niego powrócić. Tym, co chyba najbardziej zagraża dziś bezpieczeństwu Europy, jest możliwa aneksja autonomicznych terytoriów Gruzji: Abchazji i Południowej Osetii, której prezydent Putin może dokonać zaraz po szczycie. Być może myśli on nawet o zaanektowaniu Białorusi, z którą ponad 10 lat temu Moskwa weszła w dwuznaczny związek. W Azji Środkowej Rosja robi, co może, by zmusić Amerykanów do opuszczenia bazy lotniczej w Kirgistanie, choć może to doprowadzić nawet do rozpadu tego państwa.

Rosyjska polityka zagraniczna obrała ostatnio zdecydowanie antyzachodni kurs, stwarzając wrażenie, że prezydentowi Putinowi nie zależy już na przynależności do europejsko-amerykańskiego klubu i że jego członkom grozi gorzkie upokorzenie. Rosyjski przywódca może im, powiedzmy, dać wykład o wyższości rosyjskiej ekonomii nad zachodnią, skoro jego kraj notuje 7-procentowy wzrost gospodarczy. Może także im wypominać, jak bardzo uzależnieni są od rosyjskiego gazu.

Jednym z niebezpieczeństw szczytu w Petersburgu jest to, że stanie się on dla Putina okazją do świętowania zdobytej właśnie władzy absolutnej. Niemal pewne jest natomiast, że to spotkanie otworzy nową kartę w historii kryzysów na linii Zachód - Rosja. W sens organizowania szczytu wątpili zarówno amerykański senator John McCain, jak i były doradca ekonomiczny Putina Andriej Ilarionow.

Czy nie da się uniknąć tej całkowicie przewidywalnej tragedii i czy nie lepiej byłoby odłożyć ten szczyt, aż pojawią się lepsze perspektywy? Niestety - pewnie staniemy się świadkami potężnej awantury o Rosję.

ANDERS ASLUND, Ekspert Międzynarodowego Instytutu Ekonomiki w Waszyngtonie, Tłumaczył Rafał Kostrzyński