03 maja 2006

Targowisko mocarstwowej próżności

Żródło: Tygodnik Powszechny
30.04.2006

Rosja i atom

Podczas lipcowego szczytu G-8 prezydent Władimir Putin nie tylko zamierza olśnić partnerów z grupy najbardziej rozwiniętych państw świata rozmachem odrestaurowanego carskiego pałacu w Strielnie pod Petersburgiem. Chce także przekonać ich, że Rosja jest energetyczną potęgą – konwencjonalną i atomową.

Anna Łabuszewska

Obok zapewnień o stabilności dostaw tradycyjnych surowców coraz częściej pojawiają się bowiem deklaracje o rozwoju rosyjskiej energetyki jądrowej. Czy to oznacza, że trauma po Czarnobylu minęła i spadkobierczyni ZSRR zamierza przystąpić do rozbijania atomu na dużą skalę? I to zarówno w celach cywilnych, jak i militarnych?

Usypianie i budzenie atomu

Przez pierwsze lata po katastrofie czarnobylskiej panowały nastroje alarmistyczne: spodziewano się następnego wybuchu. Władze ZSRR trzymały informacje o energetyce jądrowej w sejfach, co podgrzewało atmosferę. Zwolennicy jawności zyskali argument w walce z partyjnym betonem: twierdzili, że z ludźmi trzeba rozmawiać otwarcie i że tylko to może uratować kraj przed kryzysem. Nie uratowało. Co więcej, po upadku ZSRR ekipa Jelcyna też nie spieszyła się ze zdjęciem klauzuli „ściśle tajne" z dokumentacji dotyczącej energii atomowej.

Efektem Czarnobyla było zaniechanie budowy planowanych jeszcze w ZSRR siłowni nuklearnych. Na początku lat 90. ubito setki hektolitrów piany w dyskusjach o stanie bezpieczeństwa działających elektrowni, zbierano podpisy pod petycjami o rezygnacji z tej dziedziny energetyki. Prasa odnotowywała wszystkie wycieki i naruszenia normalnego trybu pracy siłowni. A że było tego sporo (np. tylko w 1992 r. zanotowano w rosyjskich elektrowniach jądrowych ponad 200 przypadków naruszenia normalnego trybu pracy i 56 wyłączeń bloków od sieci energetycznej oraz 60 awarii urządzeń kontrolujących bezpieczeństwo), powstawało wrażenie, że reaktory się sypią.

Istniało – i nie jest powiedziane, że przestało istnieć, choć oficjalne statystyki odnotowują mniej naruszeń i awarii (w 2005 r. 40 naruszeń i ani jednej awarii) – jeszcze jedno zagrożenie. Zdaniem specjalistów jedna trzecia przypadków naruszenia normalnego trybu pracy elektrowni wynika z błędów personelu. Tymczasem przez całe lata 90. rosyjska energetyka atomowa traciła kadry. Przez kraj przetaczały się protesty spauperyzowanej grupy pracowniczej związanej z tą gałęzią energetyki. Padały instytuty naukowe, pracownicy szukali szczęścia na Zachodzie, a ci, którzy nie emigrowali, odchodzili z branży. Niektórzy próbowali handlować chodliwym na „czarnym rynku" towarem (prasa zachodnia huczała od afer z przemytem rosyjskich materiałów rozszczepialnych). Ten „aspekt ludzki" był bodaj największym zagrożeniem dla funkcjonowania siłowni.

Stan nieufności do oficjalnych komunikatów utrzymywał się przez lata. W 2004 r. w Saratowie wybuchła panika na wieść o awarii w pobliskiej bałakowskiej elektrowni atomowej. Władze wydawały sprzeczne komunikaty i unikały kontaktu z przerażonymi mieszkańcami. Toteż ludność natychmiast wykupiła cały jod w obwodzie, samorzutnie przystąpiła do ewakuacji, organizowano protesty, zawiązano komitet domagający się wyjaśnień.

Tym ludziom nie można się dziwić. Po kłamstwach władz na temat zatonięcia w 2000 r. okrętu podwodnego „Kursk" Rosjanie wrócili do podwójnych standardów zaufania (a może nigdy ich nie porzucili?).

Z jednej strony na pytanie: „Czy darzy pan/pani zaufaniem prezydenta" ponad 70 proc. szczerze odpowiada „tak", ale gdy prezydent zapewnia o bezpieczeństwie elektrowni atomowych, każdy podejrzewa, że za kryje się za tym jakiś wybieg.

Energetyka atomowa ma kilka twarzy, jak słowiański bóg Światowid: twarz władzy (robiącej biznes i lekceważącej zagrożenia), twarz ekologów (bijących na alarm) i twarz zwykłych ludzi, którzy są zagubieni, bo nie wiedzą, której z tamtych dwóch twarzy wierzyć. Teraz władzom zależy na przekonaniu społeczeństwa, by nie protestowało przeciw planom rozbudowy energetyki atomowej, toteż czujność na wszelkie sposoby się usypia, wygłasza formułki o bezpieczeństwie reaktorów, o taniej energii, o zyskach dla gospodarki. Propaganda ma się w Rosji dobrze.

Do planów rozwoju energetyki jądrowej wrócimy, teraz kilka słów o bezpieczeństwie.

Greenpeace na dachu

Sprawa bezpieczeństwa – czy właściwego zabezpieczenia elektrowni jądrowych – spędza ludziom sen z powiek nie od dziś. Pod koniec 1999 r. niedaleko Moskwy otwarto ośrodek szkolący pracowników ochrony obiektów, w których przechowywana jest broń atomowa. Ośrodek powstał za amerykańskie pieniądze, co według ekspertów świadczy o tym, że Rosja samodzielnie nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa ani elektrowniom atomowym, ani bazom wojskowym, w których znajdują się głowice jądrowe.

Problem bezpieczeństwa obiektów nuklearnych szczególnie mocno wypłynął w związku z kwestią czeczeńską. Po serii zamachów terrorystycznych w Moskwie i na Kaukazie radykalny przywódca czeczeński Szamil Basajew zaczął się odgrażać, że kolejnym obiektem ataku będą siłownie jądrowe. Właściwie trudno powiedzieć, dlaczego do takiego ataku nie doszło. Władze ogłosiły zaostrzenie środków bezpieczeństwa. W 2001 r. przeprowadzono ćwiczenia taktyczne pod kryptonimem „Atom" na znajdującej się wówczas w budowie elektrowni jądrowej w Wołgodońsku (siłownia położona najbliżej Czeczenii). Przedstawiciele resortu obrony ujawnili, że terroryści czeczeńscy podejmowali próby rozpoznania obiektów, ale bez powodzenia.

Akcji propagandowej władz pokerowe „sprawdzam" powiedzieli niesforni ekolodzy. W 2002 r. aktywiści Greenpeace bez trudu dostali się na dach obiektu „Krasnojarsk 26", który wedle słów ekologa Władimira Czuprowa „zawiera kilkadziesiąt Czarnobyli". Co by było, gdyby zamiast nich na obiekt ruszyli „czarni", jak pogardliwie nazywa się ludzi z Kaukazu?

Przeciwnicy planów budowy nowych obiektów i utrzymywania istniejących (przestarzałych i stwarzających zagrożenie) podnoszą jeszcze jedną kwestię.

W podpisanym w lutym tego roku dekrecie prezydenta o tajemnicy państwowej do wykazu tego, czego nie wolno publikować, wpisano „wszelkie informacje dotyczące projektowania, wznoszenia i eksploatacji, a także zapewnienia bezpieczeństwa obiektów kompleksu jądrowego i punktów przechowywania odpadów jądrowych". Ludzie nie będą się zatem mogli dowiedzieć np., co stanie się z czterema tysiącami ton zużytego paliwa jądrowego z leningradzkiej elektrowni atomowej, które zgromadzono nad Bałtykiem, 90 metrów od brzegu. Przy czym wiadomo, że zbiorniki wykonano szybko, bez ekspertyzy i nikt nie może zapewnić, że są szczelne.

Można być natomiast pewnym jednego: w ogólnej atmosferze podejrzliwości i narastającej psychozie otaczania tajemnicą wszystkiego władze dopilnują, by żadne wiadomości mącące sielski obrazek kwitnącej pod rządami Putina krainy nie zobaczyły światła dziennego.

„Pokojowe" rozbijanie atomu

Elementem tego idyllicznego pejzażu jest zarządzony przez Putina plan uczynienia z Rosji potęgi energetycznej. Rozwój energetyki jądrowej został przez władzę wpisany do strategii przekształcenia Rosji w jedyne wiarygodne zaplecze energetyczne rozwiniętego świata. W deklaracjach programowych główny nacisk położono na rozbudowanie systemu rurociągów naftowych i gazowych (do Europy i Chin). Ale zaraz potem wymieniono konieczność wzmocnienia sektora nuklearnego.

Dziś elektrownie atomowe dostarczają 16 proc. energii w skali Rosji (takie są parametry w oficjalnych statystykach, zdaniem niezależnych ekspertów nisza energetyki atomowej wynosi nie więcej niż 4 proc.). W dziesięciu rosyjskich elektrowniach pracuje 31 bloków energetycznych. Do 2030 r. planuje się zbudowanie 40 nowych reaktorów, które powinny pokrywać 25 proc. zapotrzebowania na energię. Na zrealizowanie tego planu trzeba będzie wyłożyć 60-70 mld dolarów. Zepchnięte przez lata do narożnika, atomowe lobby zaciera ręce.

Natomiast krytycy planów ekipy Putina wskazują, że wyznaczone wskaźniki są nierealne. Choćby z powodu spodziewanych braków paliwa jądrowego. W 2005 r. zapotrzebowanie na rudę uranu wynosiło 16 tys. ton, wyprodukowano zaledwie 3,2 tys., braki uzupełniono z zapasów. Eksperci z Federalnej Agencji Zasobów Naturalnych twierdzą, że nawet przy oszczędnym używaniu materiałów, zasoby Rosji skończą się w 2020 r. Tymczasem zgodnie z planami Kremla wydobycie należałoby zwiększyć sześciokrotnie. Nadzieje pokłada się w rozwoju wydobycia z mało eksploatowanych złóż na Syberii Wschodniej, gdzie znajduje się wysokouranowa ruda.

Tyle eksperci cywilni. Eksperci wojskowi wzruszają z pobłażaniem ramionami: „Braki w paliwie to rzecz w energetyce jądrowej nienowa. Zawsze uzupełniano je z zapasów wzbogaconego uranu, wytwarzanego na użytek armii". Poza tym rosyjscy spece od atomu chcą zakupić złoża w Kazachstanie.

Atomowy koncern

Business is business. I to niezły. Ministerstwo Energii Atomowej zostało przekształcone w Rosatom – Federalną Agencję ds. Energii Atomowej. Agencji podlega produkcja broni jądrowej, energetyka atomowa, przechowywanie odpadów, eksport materiałów. To 96 przedsiębiorstw i instytucji, w tym zakłady wydobywające i przetwarzające rudę uranu, firmy kontrolujące 17 proc. światowego rynku paliwa nuklearnego. To także przedsiębiorstwa odpowiadające za utylizację atomowych okrętów podwodnych i budujące elektrownie za granicą.

Rosja buduje aktualnie siłownie jądrowe w „czułych" miejscach: w Iranie, Indiach i Chinach (które do 2050 r. zamierzają uruchomić sto elektrowni atomowych). Ameryka szczególnie mocno protestuje przeciw dokończeniu budowy obiektu w irańskim Busher (tymczasem Iran planuje otwarcie jeszcze 20 elektrowni, no i ma swoje plany „bombowe").

Przez rosyjską prasę przetoczyła się fala publikacji o planowanej prywatyzacji branży. Nowo mianowany szef Rosatomu Siergiej Kirijenko – nazywany od czasu swej nieoczekiwanej nominacji na premiera w 1998 r. „Kinder-niespodzianką" – zapewniał, że żadnych niespodzianek nie będzie i cały resort pozostanie w gestii państwa. Tymczasem komentatorzy uważają, że Kirijenko został przez Putina wysłany na atomowy „odcinek" po to, by przejąć kontrolę nad dochodowymi przedsięwzięciami branży i do 2008 r. – roku wyborów prezydenckich – móc obdzielić tych członków ekipy rządzącej, którzy „nie załapali się" na mlekiem i ropą płynące stanowiska w sektorze paliwowym.

Korporacja rządząca Rosją nabiera apetytu na odcinanie dywidend z tytułu zarządzania państwem. Plan przewiduje skonsolidowanie systemu energetycznego (w czasach ZSRR system ten nazywał się „Mir"), łączącego państwa WNP i kraje bałtyckie, by sprzedawać energię elektryczną na Zachód. Operatorem sprzedaży jest firma INTER RAO, którą założyli Anatolij Czubajs (szef rosyjskiego monopolisty energetycznego) i Władimir Ałganow (lobbysta znany również w Polsce).

O tym, że w branży atomowej można się obłowić, przekonuje głośna ostatnio sprawa byłego ministra energii atomowej, Jewgienija Adamowa. Został on aresztowany w Szwajcarii w maju 2005 r. na wniosek USA, które ścigały go za przywłaszczenie, bagatela, 9 mln dolarów wyasygnowanych z amerykańskiego programu na bezpieczeństwo rosyjskich obiektów jądrowych. Rosji udało się wyrwać Adamowa z rąk amerykańskiej sprawiedliwości, istniała bowiem silna obawa, że kiedy postawi on stopę w USA, zaraz wyda wszystkie tajemnice związane z branżą.

Tak czy inaczej, Adamow stanął przed rosyjskim sądem i Amerykanie muszą obejść się smakiem – tajemnice rosyjskich reaktorów pozostaną dla nich niedostępne. Znany dysydent i pisarz Władimir Bukowski zaapelował do Zachodu (gdy pechowy minister siedział jeszcze w szwajcarskim areszcie) o podjęcie próby wymiany Adamowa na Michaiła Chodorkowskiego, skazanego za malwersacje podatkowe eks-szefa Jukosu. Ale nikt nie potraktował tego poważnie, podobnie jak twierdzeń, że Adamow może wydać Amerykanom dane o rozmieszczeniu obiektów jądrowych w Rosji.

Jeśli chodzi o cywilne obiekty jądrowe, to informacje można znaleźć w internecie. Każda z rosyjskich elektrowni atomowych ma własną stronę internetową, na której zamieszczone są dane dotyczące reaktorów, mocy itd. Inaczej rzecz się ma z obiektami wojskowymi. Tu internet nie wystarczy. Trzeba jeszcze gęstego sita, by oddzielić ziarna prawdy od plew propagandy. A propaganda coraz mocniej pracuje nad stworzeniem obrazu Rosji jako militarnego mocarstwa nuklearnego.

Nowy wyścig zbrojeń

Przy każdej okazji Putin podkreśla, że armia przestała liczyć zardzewiałe postsowieckie głowice i zaczęła wprowadzać nowe rozwiązania. Modernizacja „parku atomowego" czy wyposażanie wojska w nowe rakiety międzykontynentalne „Topol-M" ma ponownie zaprowadzić Rosję na mocarstwowy Olimp. Bo rosyjska armia nigdy nie przestała ścigać się z amerykańską i nawet w najchudszych latach Rosja walczyła o utrzymanie parytetu jądrowego z USA.

Władze Rosji zdają się nie reagować na zmieniający się skład „klubu atomowego" i rozkład sił w nim. Jak koń dorożkarski podążają wydeptaną koleiną dawnej rywalizacji. Miesiąc temu Putin powołał komisję wojskowo-przemysłową przy Radzie Ministrów, która jest kopią istniejącej w ZSRR instytucji kierującej wyścigiem zbrojeń.

Czy odtworzenie sowieckiej struktury, która przegrała zimnowojenny wyścig, pomoże Moskwie w odzyskaniu wymarzonej pozycji światowego mocarstwa? Putin na pewno będzie się o to starał. Ze wszystkich sił.