06 września 2006

Katolicyzm i stare koronki


Kto jest winien temu, że słowo "katolik" pachnie naftaliną? Oczywiście katolicy, my sami

Historia pierwsza, z Internetu. Szef watykańskiego obserwatorium astronomicznego zasugerował, że we wszechświecie może być ktoś jeszcze. Na forach - eksplozja komentarzy. Wizje odpalanych z Watykanu rakiet. Zaniosą w przestworza księży, których zadaniem będzie wyszukiwanie kosmicznych katolików. Jak ich rozpoznać? "Moherowe berety, seledynowe garnitury, różańce i radyjka przy uchu". "I obrazeczki z Maryją!", "Zapasy hostii!", "Kalendarzyki małżeńskie!" - każdy dodaje od siebie coś jeszcze.

Historia druga, z ulicy. Na jednym z warszawskich skrzyżowań niemal wpadam na stare bmw prowadzone przez panią w średnim wieku. Pojazd dławi się i krztusi, na każdych światłach wykonuje kangurka. Mój rozradowany pasażer pokazuje tylną szybę drogowego kaleki. Na niej wielka odblaskowa nalepka: "Ufam Jezusowi" oraz standardowa żółta rybka - symbol chrześcijan. "Katoliczka" - zawyrokował z przekonaniem kolega. "No jedź, babo, jedź! Alleluja i posuwaj do przodu!".

Historia trzecia, z prasy. W "Newsweeku" tekst o Arturze Zawiszy. Obok fotki z osobniczego rozwoju. Na jednej - przyszły poseł pozuje z wybranką. Podpis głosi: "Katolickie małżeństwo". Katolickie, niby nie ma się co czepiać. Tylko dlaczego zdjęć państwa Kaczyńskich też tak się nigdy nie podpisze, a pod Aleksandrem Kwaśniewskim nie daje się słowa "agnostyk"? To jasne. Tutaj chodzi o wąsy.

Poseł Zawisza się stylistkom nie kłaniał. I dlatego nie przejmuje się faktem, że coś, co było wielkim hitem za Mieszka, ostatecznie wyszło z mody przed wojną. Wąsy zmartwychwstały jeszcze co prawda na chwilę w latach 70. i 80., kiedy promowano wąsatych herosów (wyposażając ich również w plerezy, czyli fryzurę a la czeski piłkarz lub też Don Wasyl), ostatnio górę znów bierze jednak układ gładkolicych gogusiów. PAP pisze: "Odchodzący na emeryturę szef straży pożarnej w Amsterdamie kazał zgolić podwładnym wąsy, bo odwzorowują przestarzały wizerunek macho".

"Wąsy wzmacniają stereotypowe wyobrażenie straży jako klubu oldbojów" - powiedział komendant Kees te Boekhorst w wywiadzie dla dziennika "Telegraaf". I tu właśnie pan komendant trafia w samo sedno.

Trzy opisane wyżej historie dobrze pokazują, że jakiejś części naszego nominalnie bardzo katolickiego społeczeństwa katolicyzm kojarzy się właśnie z klubem obciachowych oldbojów. Gronem postaci nie do końca sprawnych. Katolicki publicysta - smętek w kusej marynarce, katolicki lekarz - synonim leczącego kołtun miętą znachora, katolicka młodzież to odziane w drewniane korale i suknie do ziemi pozbawione makijażu nastolatki z rozstrojoną gitarą i aparatem na zębach. A już katolicka para - to dopiero jaja do kwadratu! Ile było zdumienia, gdy w sieci pojawił się serwis matrymonialny dla katolików (ciekawe, a gdyby taki serwis otworzyli buddyści?). Kilka miesięcy temu jedna z gazet wzięła na tapetę dyżurny temat - seks przed ślubem. Rolę ciekawostki odgrywali w nim prostoduszni chłopiec i dziewczynka, którzy zdecydowali się, by do łóżka nie chodzić i w swej naiwności wyznali dziennikarce, że zamiast współżyć śpiewają i grają na organkach. Iluż przyjaciół brało się za boki, zaśmiewało do łez, kiwało głowami, powtarzając - no, patrzcie, katolicy! No właśnie.

Kto jest winien temu, że słowo "katolik" pachnie naftaliną i stroi się w stare koronki? Oczywiście katolicy, my sami. Bo to nasza wina, że wyżej wymienieni nie zetknęli się z nikim, kto wyrobiłby w nich inne skojarzenia. To znamienne, że choć wśród katolików jest tylu fajnych przedsiębiorców, żartownisiów oraz fanów deskorolki nam z tą akurat wiarą łatwiej jest kojarzyć niedołęstwo na drodze i wąsy.

Ten fakt można tłumaczyć dwojako. Po pierwsze - tym, co o katolicyzmie mówią nasze media, które z lubością pokazują katolicyzm boleśnie powierzchowny - pompy, parady i eksbiskupów polowych z Lepperem (to swoją drogą skandal). Słowo daję, że gdy człowiek patrzy na te wszystkie transmisje, przestaje się dziwić, że mimo tej propagandy sukcesu - jak pokazują badania - prawie 80 proc. Polaków nie wie prawie nic o Jezusie. Ale jak mają się o Nim coś wywiedzieć, skoro nawet ci, którzy szczerze wierzą, kryją się z tą wiarą po kątach? "Prywatyzują" ją, przyjmując założenie, że katolik, wychodząc z kościoła, na swą duszę wkłada czapkę niewidkę. Inne wyznania (patrz radykalni protestanci) nie mają tych problemów, tylko my powtarzamy wciąż sobie, że wiara jest w kruchcie, a poza nią - dyskrecja i wstyd.

Nie musimy rzecz jasna z miejsca czerpać wzoru z USA, skąd przywędrował do nas zwyczaj naklejania na auta chrześcijańskich rybek. Tam jest bowiem drugi biegun tej historii. Jakiś czas temu, gdy - z udziałem prezydenta - zaognił się spór o to, czy człowiek został stworzony, czy może pochodzi od małpy, w rybkach fanów tradycji pojawiło się też słówko "Bush". Zwolennicy ewolucji błyskawicznie przyrządzili większe rybki z napisem "Darwin", które połykały rybkę z Bushem. Policja zaczęła odnotowywać przypadki wzajemnego demolowania sobie umajonych nalepkami zderzaków, ale wkrótce obie grupy skupiły się na anarchistach, którzy z obu nalepek zrobili trzecią - bestię o dwóch głowach. My patrzymy na to z rozbawieniem, wszak jesteśmy bardziej kulturalni. "Dyskretni, powściągliwi, wstydliwi" - tak wyglądać będzie nasze epitafium.

Szymon Hołownia