01 września 2006

Polityka przeciw nauce

Źródło: Rzeczpospolita: Polityka przeciw nauce
26.08.2006

Budowanie społeczeństwa opartego na wiedzy, znaczenie nauki w rozwoju polskiej gospodarki, realizacja strategii lizbońskiej - podobne tematy nie zajmują czołowych miejsc w debatach publicznych w Polsce. W ostatnich kilkunastu miesiącach uległy nawet zupełnej marginalizacji. Najważniejsze dla przyszłości kraju tematy przegrywają z sieczką polityczną, kłótniami i sensacjami.

Nauka przegrywa z polityką, chociaż w opinii publicznej politycy i instytucje państwowe nigdy nie były tak źle notowane jak obecnie. Z drugiej strony nauki nie da się oderwać od polityki, od decyzji politycznych i politycznej atmosfery w kraju.

Niedokończona transformacja

System funkcjonowania nauki polskiej jest niedokończonym elementem wielkiej transformacji postkomunistycznej zapoczątkowanej w 1989 roku. Po obaleniu socjalizmu w Polsce nauka nie wymagała tak radykalnych zmian, jak gospodarka czy system polityczny. Nie było silnej presji na gruntowne reformowanie placówek naukowych, bo z poprzedniego ustroju wyszliśmy ze względnie niezależnymi uczelniami i instytutami badawczymi, które w sposób ewolucyjny mogły dostosowywać się do nowych warunków. System szkolnictwa wyższego i badań nie potrzebował rewolucji, tylko gruntownej modernizacji.

W szkolnictwie wyższym zmiany te dokonały się stosunkowo szybko i sprawnie. Ich ważnym elementem było powstanie uczelni prywatnych i częściowa komercjalizacja publicznych. Konkurencja wymusiła poprawę działania i efektywności wszystkich uczelni - zarówno prywatnych, jak i publicznych. Miarą sukcesu transformacji szkolnictwa wyższego jest wzrost odsetka studiującej młodzieży (19 - 24 lata) z ok. 12 proc. na początku lat 90. do ponad 50 proc. obecnie. Dzięki temu Polska znalazła się wśród krajów o najwyższym wskaźniku kształcenia na poziomie wyższym w Europie i na świecie.

Takim sukcesem nie może poszczycić się polska nauka. Jej funkcjonowanie nie zmieniło się pod wpływem prywatyzacji. Popyt na badania (ten zgłaszany na rynku) nie uległ istotnym zmianom, w niewielkim zakresie poszerzyły się prywatne źródła ich finansowania. Funkcjonowanie nauki jest nadal znacznie uzależnione od decyzji podejmowanych przez władze polityczne i od publicznych pieniędzy.

Polityczne uwikłanie

Ponad 60 proc. środków finansowych na badania i wdrożenia w Polsce nadal pochodzi z budżetu państwa, a więc możliwości ich rozwoju zależą od decyzji instytucji politycznych. Te zaś nie wykazywały w ubiegłych latach szczególnego zainteresowania sektorem badań naukowych i nie przywiązywały do jego ekspansji dużej wagi. Najdobitniejszym tego wyrazem było przeznaczanie żenująco niskiego odsetka PKB na badania i wdrożenia (R & D) - w 2004 roku sięgnął zaledwie 0,58 proc. PKB, co sytuowało nas w ogonie Europy i świata. Dla porównania: średnia wydatków na R & D w Unii Europejskiej wynosi 1,9 proc., a w niektórych krajach, jak Finlandia czy Szwecja, przekracza 3 proc. Nawet Chiny przeznaczają na badania znacznie większy odsetek PKB niż Polska. W naszym kraju w sektorze nauki zatrudnia się zaledwie 3,9 osoby na 1000 aktywnie czynnych zawodowo, podczas gdy w Finlandii liczba ta wynosi 16,4.

W hierarchii priorytetów rozwojowych nasze władze od wielu lat umieszczają badania naukowe na dalekich miejscach, alokacja środków publicznych jest zaś tego najdobitniejszym wyrazem. W opublikowanym niedawno (czerwiec 2006 r.) projekcie "Strategii rozwoju kraju 2007 - 2015" zaproponowano zwiększenie nakładów na badania i wdrożenia z 0,58 proc. w 2004 r. do 2,2 proc. w 2010 r. i 2,5 proc. w 2015 r. Zrealizowanie tego drugiego wskaźnika przez państwa członkowskie UE było zakładane w strategii lizbońskiej już na rok 2010.

Osiągnięcie wskaźników wyznaczonych w polskiej strategii rozwoju na lata 2007 - 2015 byłoby wielkim przełomem w sytuacji rodzimej nauki. Realizacja tych planów jest jednak mocno zagrożona. Zarówno ze względu na trudną sytuację finansów publicznych w Polsce, jak i zmieniające się koncepcje organizacji nauki i opóźnienia we wdrażaniu nowych rozwiązań systemowych zarządzania tym sektorem. Dochodzi do tego niekorzystny klimat, jaki zdominował stosunki między dużą częścią środowiska naukowego a rządzącą ekipą polityczną.

Drugim wymiarem politycznego uwikłania polskiej nauki jest jej system instytucjonalny. Jego dominującym składnikiem są placówki należące do sektora publicznego i finansowane z budżetu. Są to instytucje publicznego szkolnictwa wyższego, placówki Polskiej Akademii Nauk i tzw. instytuty resortowe. Te pierwsze zostały zreformowane w podstawowym zakresie, pozostałe dopiero czekają na zasadniczą reformę.

Przeobrażenie systemu prawno-organizacyjnego polskiej nauki wymaga decyzji politycznych, a więc jest mocno uzależnione od preferencji i układu sił politycznych w kraju. Jak dziś wygląda sytuacja w tej dziedzinie? Źle.

Kryzys PAN

W maju 2006 roku odbyło się plenarne posiedzenie Polskiej Akademii Nauk, które było okazją do zapoznania się z jej problemami, osiągnięciami, planami działań. Wyniki dyskusji i głosowania (dotychczasowy prezes PAN nie został wybrany na następną kadencję) były przejawem kryzysu nie tylko tej instytucji, ale także polskiej nauki w ogóle.

PAN odgrywa ważną rolę w jej strukturze. Z 300 jednostek naukowych i badawczo-rozwojowych, jakie istniały w 2004 r., aż 78 należało do Akademii. Jednakże jej placówki otrzymały w tymże roku tylko 13,5 proc. środków przeznaczonych na badania i rozwój. Prawie dwa i pół razy mniej niż resortowe instytuty badawczo-rozwojowe. O randze PAN nie świadczy jednak tylko liczba instytutów badawczych. W jej strukturze funkcjonują dwie bardzo ważne dla całej nauki jednostki: pierwszą jest tzw. korporacja Akademii, a więc członkowie PAN, a drugą - komitety naukowe. Członkowie PAN, których liczba wynosi aktualnie 560 (w tym 332 to członkowie krajowi), są wybierani przez korporację Akademii i stanowią jej najważniejsze, obdarzone największym autorytetem, gremium. Z kolei komitety, wybierane przez wszystkich samodzielnych pracowników nauki, odgrywają ważną rolę w integrowaniu poszczególnych środowisk badawczych w kraju.

Jednak od kilku już lat mówi się w środowisku o gruntownej przebudowie PAN lub wręcz o jej likwidacji. Niechęć władz przejawia się w ograniczaniu środków na funkcjonowanie Akademii i marginalizacji jej roli w reformowaniu polskiej nauki. Prezesowi PAN, mimo starań, nie udało się spotkać - w celu przedyskutowania najważniejszych problemów Akademii - ani z premierem RP, ani z prezydentem Lechem Kaczyńskim. PAN znalazła się w zawieszeniu, jeśli chodzi o zmiany organizacyjne i jej przyszłe miejsce w strukturze nauki. Negatywny stosunek głównych gremiów politycznych, niedobór środków finansowych i niedostateczny wysiłek reformatorski wewnątrz Akademii doprowadziły do tego, że instytucja ta znalazła się w stanie kryzysu.

Polska Akademia Nauk wymaga wstrząsu, modernizacji, ale nie likwidacji. Nadal jest potrzebna, ale w zmienionym kształcie. Wiele jej słabości bierze się z niedostatku tzw. menedżerów nauki, a więc osób odpowiedzialnych za organizowanie coraz bardziej złożonych procesów badawczych. > > Coraz częściej są to wieloletnie działania związane z zaangażowaniem dużych pieniędzy, których racjonalne wykorzystanie jest warunkiem powodzenia projektu. Rosnący dopływ środków na ten cel z budżetu Unii Europejskiej wydatnie zwiększył potrzeby w zakresie obsługi finansowo-organizacyjnej procesów badań i wdrażania ich osiągnięć. Ta obsługa jest, w moim przekonaniu, piętą achillesową polskiej nauki. Zbyt dużo zadań spada na pracowników naukowych. Wszystko to utrudnia podejmowanie przez nasze placówki koordynacji dużych, międzynarodowych projektów. Tracimy w ten sposób szanse na zasilenie polskiej nauki przez miliony euro z unijnego budżetu.

Inteligencja zamilkła

Program działań zaproponowany przez Prawo i Sprawiedliwość - a zwłaszcza wiele wypowiedzi, zachowań i decyzji z pierwszych miesięcy działania nowych władz - zaniepokoił, wręcz zirytował dużą część środowiska akademickiego. Zauważono odwoływanie się do resentymentów, daleko posunięty sceptycyzm wobec Unii Europejskiej, przekreślanie zasług III Rzeczypospolitej, brak wizji Polski w poszerzonej UE i gospodarce światowej, nadmierne zaabsorbowanie sprawami przeszłości i - szczególnie niepokojące - dążenie do centralizacji władzy wykonawczej.

Lista gestów i wypowiedzi liderów PiS, które zostały w moim środowisku uznane za jednoznacznie antyinteligenckie i antyliberalne, a nawet zagrażające demokracji, jest bardzo długa. Przede wszystkim raziło nieukrywane dążenie liderów tej partii do monopolizacji, a przynajmniej jak największej kontroli czterech rodzajów władzy: ustawodawczej, wykonawczej, sądowniczej i mediów. Instytucje i osoby broniące niezależności i demonstrujące krytycyzm wobec nowej władzy były bezpardonowo atakowane. Pojawiły się słynne wypowiedzi o "łże-elitach", lekceważący stosunek do listu byłych ministrów spraw zagranicznych i czystki we wszystkich ważniejszych instytucjach publicznych. W tej sytuacji "inteligencja zamilkła", jak to ujęła prof. Barbara Skarga.

W środowisku akademickim z oburzeniem przyjęto fakt, iż nowy prezydent prawie przez pół roku nie potrafił znaleźć czasu na podpisanie nominacji profesorskich, których uzbierało się w tym czasie około 300. Teraz wrzenie wywołuje projekt nowej ustawy lustracyjnej, która przewiduje kontrolę wszystkich nauczycieli akademickich na zasadzie: "udowodnij, że nie jesteś świnią". Ustawa ta w dosyć powszechnym przekonaniu narusza nie tylko fundamenty praworządności, ale także godność człowieka. Już teraz upowszechniany jest w kręgach akademickich apel o akt obywatelskiego nieposłuszeństwa w przypadku jej ostatecznego przyjęcia. Jestem przekonany, że spotka się w naszym środowisku z bardzo szeroką akceptacją. Niedawno wybrany członek Akademii, wybitny historyk i legenda polskiej opozycji antykomunistycznej, prof. Karol Modzelewski powiedział znamienne słowa: "Lustracja nie prowadzi do prawdy" i dodał: "a zwłaszcza prawdy, która nas wyzwoli". Mówił to człowiek, który jest historykiem i który miał wielokrotnie okazję zapoznać się ze zgromadzonymi na jego temat materiałami bezpieki, a przede wszystkim człowiek, który na własnej skórze sprawdził działanie aparatu represji.

Środowisko naukowe jest zaniepokojone koncentracją uwagi obecnych władz na sprawach przeszłości i na "politycznym kreacjonizmie" przy zaniedbywaniu ważnych sfer - w tym nauki - decydujących o długofalowym rozwoju kraju. Przykładem takiego podejścia jest trwająca obecnie przebudowa instytucji państwowych. Ich funkcjonowanie niewątpliwie wymaga gruntownych reform. Jednak te, które zostały podjęte przez obecne władze, są podporządkowane głównie ideologicznie motywowanej koncepcji państwa - bez należytego odwołania się do dorobku nauk społecznych i bez szerokiego zaangażowania w ten proces instytucji społeczeństwa obywatelskiego. Główna cecha owych reform została trafnie, moim zdaniem, określona jako: "zawłaszczanie państwa przez władze państwowe". W tych działaniach nauka jest niepotrzebna, a społeczeństwo obywatelskie staje się przeszkodą.

Struktura kierowania nauką w ciągu zaledwie kilku lat już po raz czwarty uległa zmianie, w tym dwukrotnie podczas kilkumiesięcznej kadencji obecnej ekipy. Przejście od Ministerstwa Nauki i Informatyzacji do Ministerstwa Edukacji i Nauki, a następnie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego - to efekt koalicyjnych roszad personalnych, a nie przemyślanej reformy. Skutki tych politycznych zawirowań dla rozwoju polskiej nauki są bardzo widoczne, zwłaszcza w opóźnianiu decyzji o finansowaniu ważnych i dużych tematów badawczych.

Szansa rozwoju

W Polsce dokonał się imponujący skok kształcenia na poziomie wyższym. Studiują dziś prawie dwa miliony osób. Oczywiście wraz z rozwojem masowości studiów nastąpiło zróżnicowanie jakości kształcenia. Niemniej jednak część wydziałów wyraźnie poprawiła jakość nauczania i kształci nie gorzej niż dobre uczelnie w krajach zachodnich. Ten rosnący potencjał edukacyjny powinien być w większym stopniu wykorzystywany w sektorze badań naukowych i wdrożeń. Warto pokusić się o to, aby i one stały się ważną polską specjalnością, by zatrudnienie w tym sektorze zbliżało się do wskaźnika osiągniętego przez kraje skandynawskie, a nie - jak w ostatnich latach - ciągle spadało. Szanse na to wyraźnie rosną dzięki dostępowi do środków UE, a w myśl założeń strategii lizbońskiej środków tych ma być coraz więcej. Po bardzo słabym starcie polskich jednostek badawczych w unijnych programach ramowych (narzędzie UE, za pomocą którego finansuje badania w Europie - red.) nasz udział w realizowanym obecnie szóstym programie rysuje się wyraźnie lepiej i lokuje nas na 10. miejscu wśród państw UE. Barierą jest ciągle dramatycznie niski poziom wydatków na naukę. Programy ramowe, tak jak wszystkie projekty unijne, wymagają współfinansowania ze środków krajowych, których wciąż brakuje.

Wydatny wzrost nakładów na badania zapisany został w projekcie "Strategii rozwoju kraju 2007 - 2010". Gdyby konsekwentnie realizowano przewidziany w niej cel - zwiększanie wydatków na naukę do 2,2 proc. PKB w 2010 r. - to nakłady te powinny rosnąć o ponad jedną trzecią rocznie. Nie wierzę, aby tak się stało. Budżet naszego państwa jest wciąż napięty, a w dodatku ciągle naruszany przez polityczne gry partyjne i żądania socjalne dużych grup społecznych - górników, rolników, lekarzy. Głos naukowców ginie w tym zamieszaniu. Nauka nie ma skutecznego lobby, a klasa polityczna nie docenia jej roli.

Nie można jednak tej sprawy zaniedbać i pozwolić, aby przepadła kolejna wielka szansa rozwoju Polski. Warunkiem ekspansji naszej nauki jest postawienie na młodych. Rozwój szkolnictwa wyższego w kraju, możliwości studiów za granicą, łatwiejszy dostęp do osiągnięć światowej nauki - już zaowocowały gwałtownym wzrostem liczby świetnie wykształconych absolwentów. Mamy też zdolnych i dobrze przygotowanych młodych pracowników nauki, którym trzeba stworzyć szanse szybkiego awansu. Młodzi adiunkci z doświadczeniem badawczym mogą z powodzeniem być kierownikami dużych projektów. Potencjał kadrowy szybkiego rozwoju nauki mamy bardzo dobry. Czego brakuje, aby go wykorzystać?

Przede wszystkim woli politycznej, która rozwojowi nauki nada znaczenie priorytetowe; wydatnego zwiększenia środków na badania - przynajmniej dorównującego przeciętnemu poziomowi w UE - i dokończenia reformy sektora nauki. Istnieje szansa, że wtedy powszechne stanie się zrozumienie powiązań między dobrem nauki a dobrem społeczeństwa.

JERZY WILKIN